Mało która książka, jaką przeczytałam, była dla mnie tak rozwijająca poznawczo, jak Ślepowidzenie. Nie łudzę się, że je w pełni zrozumiałam, bo, powiedzmy sobie szczerze, w porównaniu z Peterem Wattsem, Kanadyjczykiem z magisterką z nauk ścisłych i doktoratem z zoologii, zdecydowana większość populacji to półgłówki. Ja na pewno tak się czuję w obliczu jego wiedzy. Ale to zarazem taki autor, który nie każe czytelnikowi
wstydzić się jego własnych ograniczeń – przeciwnie, prowadzi go cierpliwie za rączkę przez meandry swoich wywodów o tym, że w zasadzie wszyscy jesteśmy przygłupimi, bezwolnymi marionetkami, skazanymi na zagładę. Dzięki temu można poczuć się, paradoksalnie, zarazem gorzej (bo wszyscy marnie zginiemy) i o wiele lepiej (bo wszyscy jesteśmy przygłupami, nie ma zatem sensu posiadanie kompleksów). Nie jest to jednak proza dla czytelnika o słabej konstrukcji psychicznej, bo skrajny pesymizm to w zasadzie jej trzon. Ale warto, bo choć Echopraksja stoi w mojej prywatnej klasyfikacji nieco niżej niż Ślepowidzenie, a poziom opowiadań ze zbioru Odtrutka na optymizm waha się od czystego geniuszu do przeciętności, każde spotkanie z prozą Wattsa to jakieś małe odkrycie. We wspomnianym zbiorze zawarte było m.in. opowiadanie zatytułowane Wyspa. Akcja tekstu rozgrywała się na statku kosmicznym napędzanym czarną dziurą,
który budował bramki na swego rodzaju autostradzie tuneli czasoprzestrzennych (wormhole). Drogą tą mieliby podróżować potomkowie załogantów, którzy wyruszyli z umierającej Ziemi, by zapewnić reszcie ludzkości jakąś drogę ucieczki. Wyruszyli niewyobrażalnie dawno, ale przeżyli jedynie niewielki ułamek tego okresu, bo przez większość czasu pozostają zahibernowani. Szymp, sztuczna inteligencja sterująca statkiem i botami budującymi kolejne bramki, budzi ludzi jedynie w sytuacjach krytycznych, gdy jego algorytmy nie pozwalają na podjęcie optymalnej decyzji, bo pojawia się zbyt wielka ilość niepewnych zmiennych. Załoga żyje więc w zasadzie wiecznie, jednak tego rodzaju migawkowa egzystencja niesie ze sobą liczne obciążenia.
Poklatkowa rewolucja, wydana kilka dni temu w serii Uczta wyobraźni wydawnictwa MAG, rozgrywa się na tym samym statku, co Wyspa. Opisuje jednak o wiele wcześniejsze wydarzenia. Bunt ludzkich załogantów, którzy przeciwstawiają się sztucznej inteligencji. Uważają ją za głupszą od siebie, i w zasadzie niebezpodstawnie. Biorąc pod uwagę długość trwania misji, Szymp, którego podstawowym zadaniem miała być realizacja jej celów, wręcz musiał być przygłupi. Gdyby był zbyt inteligentny, prędzej czy później (raczej prędzej) przejawiłby własną inicjatywę i odszedł od predefiniowanych dyrektyw. Musiał być głupszy od ludzkiej załogi. Sprawny jak kalkulator, ale nie na tyle sprytny, by coś kombinować na boku. Kiedy więc mięsuchy (tak tłumacz, Wojciech M. Próchniewicz, korzystając z podpowiedzi czytelnika, któremu podziękował za pomoc, przełożył oryginalne meat i meatsacks) nabierają podejrzeń, że Szymp zwraca się przeciwko nim i postanawiają go wyeliminować, nie spodziewają się większych trudności. Poza tymi obiektywnymi: są budzeni w losowo dobieranych składach, na krótkie odcinki czasu, co kilkadziesiąt tysięcy lat. Szymp wszystko widzi i słyszy. Sam pomysł rewolucji w takich warunkach brzegowych jest równie fascynujący, co
karkołomny. Kto wygra: ludzie, czy tępawa AI?
Tylko że jeżeli przeczytaliście najpierw Wyspę, wiecie już, jak się całe przedsięwzięcie skończy, więc nowy tekst nie ma dla was w zasadzie żadnego fabularnego napięcia. Ciekawie śledzi się starania załogi, podejmowane działania, wymyślne sposoby komunikacji, stopniowe przewerbowywanie kolejnych ludzi. Zwłaszcza że główną bohaterką Watts czyni Sunday, oddaną misji i początkowo mającą bardzo dobre relacje z Szympem, do tego stopnia, że inni uważają ją za pieszczocha nadzorcy. Stopniowo nastawienie bohaterki do istoty sterującej statkiem ulega jednak zmianie. Jeśli czytaliście Wyspę, to jednak też już wiecie. Poklatkowa rewolucja jest w takiej sytuacji niczym więcej niż pogłębiającą obraz świata przedstawionego i konstrukcję postaci oraz dynamikę relacji między nimi ciekawostką. Ma twist na końcu, ale nie kompensuje on gigantycznego spoilera, jaki stanowi Wyspa.
Zmierzam do tego, że teksty z cyklu o budowniczych bramek (Sunflowers) powinno się czytać według chronologii opisanych w nich wydarzeń, a nie w porządku, w jakim powstawały. Jeśli czytacie po angielsku, to polecam taką kolejność (dostępne legalnie w Internecie): Hotshot, Poklatkowa rewolucja, Giants, The Island. Olbrzymy ukazały się po polsku w Nowej Fantastyce z września 2014 r. Czytane w odpowiedniej kolejności teksty z tego uniwersum robią o wiele większe wrażenie i szczerze mówiąc, trochę mnie dziwi, że nie zostały wydane w jednym zbiorze. Ale powiem wam, że mimo spalenia głównego fabularnego wątku po zakończeniu lektury natychmiast musiałam przypomnieć sobie Wyspę, a potem, po prześledzeniu dyskusji na anglojęzycznym forum, wchłonęłam jak gąbka dwa nieznane mi wcześniej opowiadania. Może i Watts nie jest mistrzem w opisywaniu życia wewnętrznego swoich bohaterów (choć w Poklatkowej
rewolucji zauważalna jest pod tym względem znacząca poprawa), ale pomysły na kreowanie światów i warstwa problemowa jego twórczości mają niesamowitą siłę rażenia. I raczej nie ma drugiego autora, który skłoniłby mnie do pieczołowitego wynotowywania w czasie lektury wyróżnionych na czerwono losowych literek z tekstu. W tym przypadku wiem, że warto, bo na końcu czeka dodatkowa niespodzianka.
Polecam, choć nie na początek przygody z twórczością tego autora. Zacząć trzeba od Ślepowidzenia.