Czekał do samego rana w umówionym dniu. W dniu, w którym mieli się wyrwać z robotniczego Dublina, popłynąć do Londynu i zacząć wymarzone wspólne życie. Myślał, że chcą tego oboje. Ba, był tego pewnien jak niczego innego w życiu (oprócz swojej miłości do Rosie). Miał w końcu 19 lat. A jednak nie przyszła. Czy raczej – przyszła, ale nie po to, żeby z nim uciec. Zostawiła list, w którym dała do zrozumienia, że boi się związać z Frankiem swoją przyszłość. A Frank w zasadzie się nie zdziwił. Sam się siebie bał, znał swoje obciążenia i tendencje. Ale wiedział jedno – skoro już zdecydował się wyrwać, nie wróci do domu.
I nie wrócił. Choć pozostał w Dublinie, jego noga nie postała w dzielnicy, w której się wychował, przez ponad 20 lat. Oddalił się od ducha Faithful Place najbardziej jak to możliwe – wstępując do policji. I był w tym znakomity, wręcz się w fachu zatracił, trafił do prestiżowego wydziału tajnych operacji i choć sam już nie pracował pod przykrywką, to kierowal pracą innych, zapewniając im bezpieczeństwo. Wbrew pochodzeniu został kimś. Zawsze uważał, że to pracoholizm zniszczył jego małżeństwo. Prawda jednak była inna – Frank w głębi duszy cały czas czekał na swoją Rosie, mimo że nawet sam przed sobą się do tego nie przyznawał. Aż pewnego dnia zadzwoniła jego najmłodsza siostra Jackie, by przekazać, że robotnicy wykonujący prace w pustostanie na ich ulicy znaleźli w kominku walizkę. To była walizka Rosie, o czym Frank wiedział, zanim jeszcze ją zobaczył. Zatem jednak ukochana nie wyjechała bez niego.
Tana French w typowym dla siebie niespiesznym, rozlewnym stylu snuje opowieść będącą na najpłytszym poziomie interpretacyjnym robociarskim wariantem Romea i Julii. Mieszając współczesność z retrospekcjami, pokazuje czytelnikowi prywatne oblicze Franka Mackeya, chyba najciekawszej postaci, jaką stworzyła na kartach swojego cyklu o dublińskim wydziale zabójstw. Ale przede wszystkim Bez śladu (nie bez przyczyny oryginalnie zatytułowane właśnie Faithful Place) jest żywym, wielowarstwowym i autentycznym portretem robotniczej dublińskiej dzielnicy, z jej zasadami i rytuałami, niepisanymi prawami, które każdy zna od dzieciństwa i instynktownie im się podporządkowuje. Bo nikt nie chce wypaść poza grupowy nawias, zostać napiętnowany jako outsider, wyrzutek, zdrajca. Bycie swoim jest tutaj bezcenne. Dzielnicowy etos ma swoje jasne strony, jak bezwarunkowa lojalność tutejszych względem innych członków społeczności i solidarność przeciw obcym, zwłaszcza reprezentantom władzy. Ale ma i mroczny rewers – lojalność wynaturzoną, przejawiającą się ignorowaniem przemocy, alkoholizmu, zaniedbywania dzieci, które to sprawy traktowane są jako prywatna sprawa każdej rodziny.
Dwutorowa narracja (wtedy i teraz) umożliwia autorce pokazanie, jak potoczyły się losy grupki przyjaciół Franka z młodości. Wnioski nie są zbyt optymistyczne. Choć w młodości wszyscy wierzyli, że będą żyli inaczej niż ich rodzice, którymi pogardzali, większość z nich nie uciekła z klasowej pułapki, nawet jeśli opuścili dzielnicę w sensie topograficznym (co nie udało się niemalże nikomu). Sama Faithful Place przez bez mała ćwierć wieku nieco poszła z duchem czasu, ale jej konserwatywna istota pozostała niezmienna. Z wszystkimi zaletami i wadami takiego stanu rzeczy.
Bez śladu to oczywiście kryminał, jednak wątek zniknięcia Rosie jest tak ściśle związany z prywatnymi historiami mieszkańców dzielnicy, że w zasadzie zagadka wyjaśnia się niejako przy okazji (co w żadnym razie nie czyni jej mniej fascynującą – powiedziałabym nawet, że wręcz odwrotnie – przydaje całej sprawie dodatkowych wymiarów dramatyzmu).
Tana French ma unikalny talent do odmalowywania społeczności i emocji – a te dwa elementy dominują w omawianej powieści. Nie dziwota zatem, że jest to (przynajmniej w mojej ocenie) najlepszy utwór w jej pisarskim dorobku. A czytałam wszystkie poza nieprzetłumaczonym jeszcze na polski The Witch Elm. Chyba nie muszę dodawać, że polecam?
Dodatkowym walorem jest znakomite tłumaczenie Marii Olejniczak-Skarsgard. French pisze językiem wyjątkowo trudnym w przekladzie, sensualistycznym, pełnym przymiotników i imiesłowów powszechnie nieużywanych. Wiem coś o tym, bo próbowałam ją czytać w oryginale i dałam sobie spokój. Zwykle nie przeszkadza mi brak znajomości jednego czy drugiego wyrazu, radzę sobie na podstawie kontekstu. W tym przypadku braki odbierały mi całą przyjemność z lektury, która w dużym stopniu sprowadza się do delektowania się hipnotycznie snutą opowieścią. Polscy tłumacze radzą sobie z tym wyzwaniem rozmaicie, ale zawsze do tej pory wyczuwałam w pewnych sformułowaniach sztuczność, zdarzały się też ewidentne zgrzyty. W tej książce ich nie ma, tym głębszy pokłon należy się umiejętnościom tłumaczki.
Jeśli jeszcze nie czytaliście, szczerze wam zazdroszczę. Choć z perspektywy osoby czytającej poszczególne tomy w przypadkowej kolejności polecam jednak zachowanie chronologii.
Czytałam 6 lat temu i bardzo mi się podobała. Zdecydowanie książka godna polecenia i przeczytania.
PolubieniePolubienie
Zostawiłam sobie na deser i uważam, że jest lepsza niż późniejsze w cyklu, z wyjątkiem Kolonii.
PolubieniePolubienie