Wielki come back Władka Łokietka (Elżbieta Cherezińska, Płomienna korona)

Wielki tak w przenośni, jak i zupełnie dosłownie, bo – wynagradzając fanom cyklu Odrodzone królestwo trzy lata oczekiwania na finałową odsłonę – autorka dorzuciła dodatkowe 300 stron. Całość w wersji papierowej ma 1084 strony. I bez tych bonusowych trzystu wypadałaby według mnie o wiele lepiej.
Jest to zapewne cena sukcesu Cherezińskiej, gdyż podobne przegadanie widać było już w Hardej, a zwłaszcza w Królowej, która była sporym rozczarowaniem, do tego stopnia, że pisanie o niej ostatecznie sobie odpuściłam. Bestsellerowym autorom wolno więcej, a i redaktor na mniej może sobie pozwolić (choć tu nie mam wiedzy, być może autorka napisała 2000 stron, a redaktorka, ciepło wspomniana przez nią w posłowiu, wywaliła połowę – niemniej, niewątpliwie wywaliła za mało). Po prostu za dużo tu wszystkiego. Mamy i wątek krzyżacko-joannicko-templariuszowski, powiązany z mieczem Łokietka, i wewnętrzne rozgrywki Krzyżaków, i tarcia między frakcjami pogańskimi (Dębina kontra Starcy, a jeszcze i Jaćwież). A to dopiero początek, bo i bunt wójta Alberta, i szarpanina z Brandenburgią o Pomorze, cały wątek czeski, skoncentrowany wokół Rikissy i Henryka z Lipy (prywatnie jeden z moich ulubionych), starania polskich duchownych o bullę koronacyjną w Awinionie, konflikt Łokietka z biskupem Muskatą (też bardzo ciekawy). I jeszcze nieszczęsny Michał Zaremba w smoka zaklęty, któremu, za sprawą ambitnego rodowca, peron odjeżdża w sposób ostateczny. Bynajmniej nie wymieniłam wszystkich istotnych fabularnie kwestii.

Skakanie między wątkami i zmiana
miejsc akcji oraz aktorów dramatu powinny zwiększać dynamikę opowieści oraz
podtrzymywać zainteresowanie czytelnika. Ogromna ilość tych wątków, osób i
miejsc w Płomiennej koronie daje jednak efekt wręcz odwrotny. Zanim
obskoczymy wszystkich, już nie bardzo pamiętamy, co się działo na początku w wątku
wyjściowym. Co i raz musimy od nowa wchodzić w każdą z opowieści, a następnie
autorka nas z niej wyrywa. I skoro mam takie wrażenia ja, fanka epickiego fantasy,
gdzie wielość osób i miejsc jest cechą immanentną, coś musi być na rzeczy.
Przerwa w czasie między tomem drugim i trzecim zadania nie ułatwia, gdyż
autorka często nawiązuje do detali, które przez 3 lata mogły się zatrzeć w
pamięci czytelników. W rezultacie powieść, choć niewątpliwie epicka, pozbawiona
jest niestety przez ogromną większość objętości fabularnego nerwu i raczej nuży
zamiast porywać. Trzeba było z czegoś zrezygnować – albo z paru wątków, albo z
koncepcji trylogii na rzecz tetralogii. W efekcie tego, że żadna z tych decyzji
nie zapadła, Płomienna korona  ledwie słabiutko się żarzy przy
poprzedniczkach, w tym zwłaszcza otwierającej cykl Koronie śniegu i krwi.
Miło było wrócić do świata i bohaterów, ale od finału oczekiwałam czegoś
więcej.