Jeff V. po raz trzeci, Chuck P. po raz drugi i Charles S. po raz pierwszy

Z kolejki się wygrzebałam, sytuacja bez precedensu od chyba trzech lat, więc czytam, co chcę. Ostatni na liście obowiązków był Shriek.Posłowie, druga odsłona darzonych prze mnie od czasu Miasta szaleńców i świętych żywiołową antypatią opowieści z Ambergris. Ta lepsza, dodajmy od razu, choć pierwsza połowa była tak tragicznie rozwlekła, że o mały figiel nie dotarłabym do "gęstego" w drugiej. Co poradzę, że wolę ludzi od miast? Szerzej – pod linkiem.

Następny był Fight club Palahniuka. Czytanie lata po obejrzeniu filmu, a więc z odgórną znajomością głównej "zakrętki", nie przeszkadza w delektowaniu się specyficznym, indywidualnym stylem i intensywnością pełnych frustracji, ale nie pozbawionych sensu przemyśleń i postulatów Tylera Durdena. Czysta przyjemność, choć refleksje niesie niezbyt wesołe, to zdecydowanie warto. Polecam. Acz nie wątpię, że bez znajomości filmu wrażenie jest większe. W kolejce mam Rozbitka i cieszę się na niego z wyprzedzeniem.

Accelerando Strossa czytam aktualnie i to kolejny trudny orzech do zgryzienia z Uczty wyobraźni. Jestem po trzech opowiadaniach, czyli pierwszej części, i wciąż nie udało mi się "wkręcić". Co zaczynam czuć klimat, autor uznaje za stosowne przerwać narrację średnio zrozumiałym wykładem, który klimat skutecznie zabija. Coś tam rozumiem i fascynują mnie niektóre pomysły ( tzn. te, które jestem w stanie jakoś ogarnąć), ale chwilowo uczucia mam mieszane. Charles S. nie umie sprzedać swoich pomysłów, może jest ponad zniżanie się do poziomu "prostego" czytelnika? Watts w Ślepowidzeniu też się nie patyczkował i poruszał złożoną problematykę, ale robił to dużo przystępniej.

***
Jeśli chodzi o Wielką Wyprz, to stopniowo przenosi się na allegro, więc jeśli ktoś z czymś nie zdążył albo przegapił wcześniejszego posta, zapraszam tutaj.