Niepotrzebny powrót do Gileadu (Margaret Atwood, The Testaments)

thetestamentsWiem, że długo mnie nie było, ale mam dobre usprawiedliwienie, o czym opowiem kiedy indziej. Dziś natomiast, zamiast o wiele trudniejszej pozytywnej, będzie recenzja negatywna – na rozbieg po przerwie, bo czepiać się zawsze łatwiej.

Mówiąc bardziej poważnie, akurat ten tekst krytykuję z ciężkim sercem, bo Opowieść podręcznej, jakkolwiek przeczytałam ją relatywnie niedawno, wywarła na mnie olbrzymie i niezatarte wrażenie. Jeśliby Margaret Atwood miała dostać kiedyś Nobla, to myślę, że głównie za tę powieść. Wielką w pewnym sensie przez swój świadomy ascetyzm, czerpiącą siłę z ograniczonej perspektywy i niedopowiedzeń, z których najważniejsze i oddziałujące najsilniej stanowiło otwarte zakończenie. Epilog przynosił potwierdzenie, że Gilead ostatecznie upadł, ale żadnych informacji o dalszych losach Fredy/June, która wprowadzała nas w to fascynujące i przerażające uniwersum. Resztę trzeba było sobie wymyślić. Między innymi dzięki temu opowieść kobiety w czerwonej sukni i czapce z białymi skrzydłami zostawała z odbiorcą na długo.

A potem przyszedł serial, ze znakomitym pierwszym sezonem, wiernie opartym na książce, choć dopowiadającym co nieco. Niestety, zasłużony sukces produkcji skutkował jej przedłużeniem, zaś drugi, a w szczególności trzeci sezon, mimo ciekawych wątków pobocznych, w głównej osi fabularnej jedynie goniły własny ogon. Nie można było wypuścić June z Gileadu, bo historia by się skończyła, a na to scenarzyści nie chcieli pozwolić. W efekcie dostaliśmy sporo bezsensownych i irytujących wygibasów, natomiast logicznej i trzymającej w napięciu akcji było niewiele.

Myślę, że gdyby nie sukces serialu, The Testaments nigdy by nie powstały. Tak byłoby lepiej. Ale że mamy, co mamy, pora określić, co właściwie mam tytułowym świadectwom do zarzucenia. Atwood przedstawia trzy narracje: pamiętnik pisany w tajemnicy przez wysoką rangą funkcjonariuszkę Gileadu oraz dwa transkrypty zeznań świadków, najprawdopodobniej złożonych podczas procesu przeciwko władzom upadłej republiki. Narratorkami są kobiety, a właściwie jedna kobieta i dwie dziewczynki, bo choć pierwszy świadek jest formalnie dorosły, to nie osiągnął dojrzałości emocjonalnej, wychowując się w zamkniętym gileadzkim systemie, który nie dawał prawa do żadnych własnych decyzji, determinując najdrobniejsze nawet aspekty codzienności, i całkowicie eliminował podmiotowość żeńskich jednostek. Trzecia bohaterka jest najmłodsza i wychowała się poza Gileadem, a trafiła tam, zasadniczo, z tajną misją szpiegowską.

Sądzę, że nie zdradzę żadnej wielkiej tajemnicy, kiedy napiszę, że autorką pamiętnika jest Ciotka Lydia, w którą w serialu wcieliła się fenomenalna Ann Dowd. Trzeci sezon serialu dopowiedział nam nieco więcej o jej biografii sprzed przewrotu, czego Atwood w najnowszej powieści zasadniczo się trzyma, choć dodaje sporo dodatkowych szczegółów. Dotyczą one jednak głównie okresu bezpośrednio po przewrocie oraz czasów, kiedy Ciotki – założycielki wspólnie opracowywały podstawy ideologiczne nowego państwowego systemu. Ta część historii jest ciekawa i napisana z nerwem, bo pokazuje autentyczny prywatny dramat kobiety ze społecznych nizin, która ciężką pracą wyszarpała sobie wysoki status, a teraz może go utracić z dnia na dzień. Nie chce się na to zgodzić, zatem przystępuje do zwycięzców.  Nakazuje jej to nie tyle ambicja, ile prymitywny instynkt przetrwania. Lydia ufa jednak wyłącznie sobie, nie internalizuje konserwatywnych norm nowego porządku, które bezpardonowo narzuca innym. W zasadzie to ich nienawidzi, tak samo jak Komendantów, na których cierpliwie zbiera haki, licząc, że nadejdzie dzień, kiedy będzie mogła je wykorzystać.

Pozostałe dwa świadectwa nie są już niestety tak ciekawe. Raczej rozczarowująco banalne i przewidywalne do bólu. Starsza dziewczyna nazywa się Agnes, co dla uważnego czytelnika i widza jest już wystarczającą wskazówką co do jej faktycznej tożsamości. To Hannah, starsza córka June, bohaterki Opowieści podręcznej, odebrana matce w chwili przewrotu. Opowiada o swoim dorastaniu w Gileadzie, trudnym po śmierci kobiety, którą uważała za matkę, i nastaniu w domu rządów niechętnej jej macochy, o niewytłumaczalnej niechęci do małżeństwa i o drodze ucieczki, jaką udało jej się znaleźć wewnątrz systemu, przy niewielkiej pomocy Ciotki Lydii. Jest – bez swojej winy, wszak dorastała w systemie, w którym indywidualność była niemal przestępstwem – postacią i narratorką skrajnie nieciekawą, naiwną i głupiutką. Można Agnes tylko pożałować, ale kibicować jej i zaangażować się autentycznie w jej losy już nie sposób.

UWAGA, SPOILERY Z SERIALU!

Zapoznając się z drugim zeznaniem, szybko wyzbyłam się wątpliwości co do tego, czy Atwood inkorporowała serialowe wypadki do swojego kanonu. Odpowiedź jest pozytywna, gdyż ta tajemnicza nastolatka, wychowywana w sekrecie w Kanadzie, której rodzice nigdy nie robili zdjęć, to mała Nicole, święty Graal gileadzkiej polityki zagranicznej z trzeciego sezonu i młodsza córka June, rzekomo spłodzona przez Freda Waterforda, a faktycznie przez jego kierowcę i agenta Oczu – Nicka. W finale drugiego sezonu serialu June oddała dziecko podręcznej, która zamiast niej uciekła z Gileadu. Sama została, chcąc uratować także Hannah, co najwyraźniej ostatecznie się nie udało (wspominałam wyżej o nielogicznych kiksach, mających przedłużyć serial za wszelką cenę). W dramatycznych okolicznościach, tuż po swoich szesnastych urodzinach, Nicole odkrywa swoją faktyczną tożsamość i niemal natychmiast zgadza się przeniknąć do Gileadu jako fałszywa konwertytka, w celu odebrania od źródła wywiadowczego opozycyjnej organizacji Mayday materiałów kompromitujących władze republiki. W tym celu przechodzi ekspresowe szkolenie szpiegowskie. Brzmi jak bardzo kiepska i pretekstowa powieść dla młodzieży z Mary Sue na pierwszym planie, prawda? I dokładnie takie jest. A to jest właśnie główna oś intrygi, jaką proponuje czytelnikom Margaret Atwood. Poczekaliśmy 35 lat i córki June obaliły Gilead. Co zostaje opisane na chybcika, pretekstowo i byle jak. No, hura.

Poza częścią Ciotki Lydii, która zdecydowanie ma momenty (i tylko tyle) każące wspominać Opowieść podręcznej, The Testaments stanowią zatem zawód pod każdym możliwym względem. Przynoszą sporo odpowiedzi, ale więcej nimi psują, niż dodają. Kładą się głębokim cieniem  na znakomitej historii, na której otwarcie żerują. I mimo to zostały nagrodzone Bookerem, co jeszcze raz potwierdza, że nagrodowym gremiom nie powinno się ufać.

Nie polecam. Powiem więcej – stanowczo odradzam, jeśli chcecie zachować znakomite wspomnienia po lekturze Opowieści podręcznej w nietkniętym stanie.