Przeczytanych: 110. Jest rekord w ponad siedemnastoletniej już historii bloga. Zagranicznych: 78. Polskich: 32. Jeśli chodzi o rozkład gatunkowy, to 20 non-fiction, 18 pozycji fantastycznych (w tym Bratnia dusza Diopa i Kości, które nosisz w kieszeni Barysa, Banitka North czy Ewangelia dzieciństwa Millet – tytuły bez fantastycznych metek, które ewidentnie fantastyką są, ale krytyka literacka w Polsce by nie przeżyła potwierdzenia tego faktu, skoro musiała o nich napisać pozytywnie), 25 kryminałów, 1 thriller, 39 powieści obyczajowych, a reszta (7) to różne takie trudne do jednoznacznego skategoryzowania pozycje. Tradycyjnie było dramatycznie źle, jeżeli chodzi o liczbę postów opublikowanych na blogu. Było ich w 2022 roku tylko 10, czyli mniej niż jeden na miesiąc. Ale jestem bardzo zadowolona z tego, że na FP na Facebooku od udało mi się – czasem z pewnym poślizgiem – napisać co najmniej po kilka zdań o wszystkich przeczytanych tytułach dla 131 obserwujących. Kto wie, może w 2023 uda mi się dobić do drugiej setki?:D W każdym razie na FP moja aktywność była zdecydowanie większa, dzięki czemu liczba obserwatorów prawie się podwoiła od poprzedniego podsumowania. Po treści bieżące zapraszam tam.
NAJLEPSZA PRZECZYTANA KSIĄŻKA
1) John Steinbeck Na wschód od Edenu – w sumie idiotyczna sytuacja, bo powinnam napisać o niej bezpośrednio po przeczytaniu, ale kompletnie nie miałam do tego głowy, bo zaczęłam ją ucieczkowo pod koniec lutego. Jest to taka historia, gdzie większość bohaterów ma się ochotę udusić gołymi rękami, ale to wyznacznik dobrej prozy, jeśli bohaterowie żyją w głowie czytelnika i budzą w nim tak silne emocje. A życia uczy mądry Chińczyk Li. Po więcej szczegółów odsyłam do doskonałej recenzji Zacofanego w lekturze, pod którą się podpisuję, a pod jej tytułem zwłaszcza. Tłumaczył Bronisław Zieliński. Na pewno będę kontynuować znajomość z autorem.
W tym roku żadnej pozycji nie oceniłam na 5, co nawet dla mnie było zaskoczeniem. 9 razy wystawiłam 4,5 i z tej puli wybrałam najlepszą, a w zasadzie najlepsze 3.
2) Sandor Marai Ta prawdziwa – kompozycyjnie pomysł na opowiedzenie historii wydaje się prosty. Dwoje ludzi, których małżeństwo rozpadło się po ośmiu latach, opowiada o przyczynach rozwodu, każde z własnej perspektywy. W pierwszej części Ilonka zwierza się w kawiarni przyjaciółce, w drugiej Peter w zadymionej winiarni odsłania serce przed znajomym. Może się wydawać, że nic nowego pod słońcem i byłych małżonków poróżniło to, co dzieliło ich od samego początku – przepaść świadomości ukształtowanych przez odmienne warunki bytowe. Nie udało się tej wyrwy zasypać miłością do synka. Powiększała się, aż w końcu on odszedł do innej. Co jednak najbardziej niesamowite, ostatecznie żadne z bohaterów nie wie, jak było naprawdę i jaka była przyczyna ich rozstania. Choć w perspektywach obojga jest nieco prawdy, to – wbrew własnym najgłębszym przekonaniom – nie wiedzą, co się wydarzyło. Przewrotność połączona z wnikliwością decydują o znakomitości tej prozy, której jednak boleśnie brakuje perspektywy trzeciej uczestniczki dramatu (autor dopisał ją w innej powieści). Niemniej to niedopowiedzenie pozwala czytelnikowi na własną inwencję, także w zakresie możliwej interpretacji tytułu (ostrożnej, przy zachowaniu wyniesionej z powieści nauki, że nic nie jest tym, czym się wydaje). Powieść ukazała się nakładem Wydawnictwo Czytelnik w genialnym przekładzie Ireny Makarewicz. A ja mam kolejnego autora, po którego książki będę w przyszłości sukcesywnie sięgać.
3) Amor Towles Lincoln Highway Wszelkim miłośnikom solidnych opowieści w starym dobrym stylu serdecznie polecam ten wielogłos, w którym powieść drogi staje się tylko pretekstem do przedstawienia skomplikowanych życiorysów i przypadkowych, lecz nie mniej silnych z tego powodu więzi. Więcej tu realizmu niż w cudownym z racji swojej magii Dżentelmenie w Moskwie, więcej angażującej fabuły niż w melancholijnym Dobrym wychowaniu, które również przeczytałam w 2022. Zaczęłam powoli, ale w dniu, w którym kończyłam, przeczytałam prawie połowę, bo już po prostu nie mogłam (i nie chciałam) zostawiać bohaterów. Taki to właśnie jest Towles, czarodziej słowa nawet sprytniejszy niż opisywani przez niego w tej powieści iluzjoniści. I jeszcze zgarnia w zakończeniu, pozostawiającym czytelnika z opadniętą szczęką, bonus za wspaniałą sztuczkę kompozycyjną. Zresztą przekonajcie się sami. Wydał Znak, a tłumaczyła Anna Gralak.
NAJGORSZA PRZECZYTANA KSIĄŻKA
W tym roku wystawiłam mało niskich ocen, najniższa to 2.0 i pojawiła się tylko raz. Korona dla:
1) Jakub Małecki Święto ognia jest to powieść idiotyczna w sposób wręcz kuriozalny, a zarazem bardzo szkodliwa z uwagi na sposób przedstawienia dorosłej kobiety z porażeniem mózgowym. I nawet mam o tym notkę. A książka wyszła w Wydawnictwie SQN.
2) Maciej Marcisz Książka o przyjaźni – parsknęłam śmiechem, widząc w jakimś tekście czy recenzji porównanie Marcisza do Sally Rooney (której wprawdzie nie cenię przesadnie wysoko, ale jest sprawną pisarką i przynajmniej tworzy interesujących bohaterów). Ale potem pomyślałam: kurczę, może faktycznie jego druga powieść jest lepsza niż pełne truizmów, stereotypów i przerysowań Taśmy rodzinne. Disclaimer: jest gorsza. Jest to pewne osiągnięcie, które bierze się przede wszystkim z tego, że autor każe nam wierzyć w całkowicie nierealną relację trójki nieprawdziwych ludzi. Weźmy choćby okoliczności powstania tej przyjaźni: w ciągu pierwszego tygodnia nauki w liceum dwie dziewczyny, Kasia i Dorota, zakochują się w tym samym chłopaku – dosłownie lub prawie dosłownie od pierwszego wejrzenia. Ten chłopak, Michał, okazuje się gejem, który trzeciego dnia nauki zmienia klasę, żeby chodzić do tej samej, co chłopak, który z kolei jemu się podoba. Potem Kasia i Michał namawiają Dorotę, żeby też się do nich przeniosła. Po czym wszyscy troje prawie codziennie piszą do siebie listy – takie normalne, na kartkach papieru, mimo że mają już Internet, komunikatory itp. Przez całe liceum i wiele lat później żadne z nich nie nawiązuje innej przyjaźni ani bliższej relacji. Ba, do pójścia do liceum też dziwnym trafem nie mieli żadnych przyjaciół ani bliższych kolegów. Kasia jest dzieckiem wysoko funkcjonujących weekendowych alkoholików, Dorota nadmiernie ambitną jedyną córką dwójki lekarzy, a Michała wychowuje babcia, bo ojciec dał nogę, a matka wyjechała do Stanów do pracy. Wszystko w Książce o przyjaźni jest wydumane i sztuczne. A ukazała się nakładem W.A.B., gdzie autor jest szefem działu marketingu. Nie wiem, co o tym sądzić, ale jakbym ja pracowała w jakiejś grupie wydawniczej i napisałabym powieść, to raczej starałabym się ją wydać gdzie indziej.
3) Jacek Paśnik Dzieci – znacie pewnie tego mema o spotkaniu, które mogło być mailem. Debiutancka powieść Jacka Paśnika, choć niedługa (256 stron, w tym wiele niepełnych), powinna być w najlepszym razie opowiadaniem. Dawno nie trafiłam na tak krótki tekst, przez który brnęłabym z takim trudem. Ludzie, tam się nic nie dzieje! I autor zabiega o to bardzo skrupulatnie, a dodatkowo jeszcze pisze dziwnym, pretensjonalnie bezosobowym językiem, żeby czytelnik musiał z tekstem powalczyć. Jedyny sensowny wątek, czyli kwestia „dnia, w którym Wariat złożył ubranie w kostkę”, jest też mocno wykastrowany z napięcia. Bo po przeczytaniu tego jednego określenia, powracającego w tekście jak refren, raczej nie trzeba być z Mensy, żeby zgadnąć, co Wariat najprawdopodobniej zrobił później. I że nie było to otwarcie nowej, szczęśliwej drogi życia. Zacisnęłam zęby i dobrnęłam do końca, żeby się dowiedzieć, jakie były motywacje Wariata. I wiecie co? Autor tego nawet nie wyjaśnia (coś tam sugeruje i można sobie dopowiedzieć, ale jest to na tyle mętne, że powieść w zasadzie zostawia czytelnika z niczym). Dla mnie to jedno z największych tegorocznych nieporozumień. Gdyby przyszło Wam do głowy sięgnąć po Dzieci w nadziei na nostalgiczną wycieczkę do czasów raczkującej transformacji, to przeczytajcie w zamian Nie wszyscy pójdziemy do raju Olgi Górskiej. Także debiut, ale za to o czymś i bardzo dobrze napisany. Dzieci ukazały się nakładem Wydawnictwo W.A.B. Nie żebym coś miała do tego wydawcy. Po prostu tak się złożyło, że wydali 2 z 3 największych gniotów, jakie przeczytałam w 2022.
NAJWIĘKSZE POZYTYWNE ZASKOCZENIE
Wojciech Chmielarz Długa noc – powieść, która przypomniała mi, za co pokochałam tego autora. Pocieszająca zwłaszcza po tragicznym Wilkołaku. Długa noc to bardzo dobra powieść, pierwsza od bardzo dawna pozycja, do której nie mam żadnych poważniejszych zastrzeżeń. Akcja właściwa faktycznie toczy się w ciągu jednej nocy, ale są też bardzo istotne i umiejętnie wkomponowane w treść retrospekcje. Wszystko razem tworzy trzymającą w napięciu opowieść, w której wątek kryminalny, choć niezaprzeczalnie efektowny (seria zabójstw warszawskich prostytutek), wcale nie gra najważniejszej roli. Najważniejsze stają się – całkiem nieoczekiwanie – relacje Kuby Mortki z rodziną, a w szczególności z synami. Czy raczej tychże relacji wieloletni brak. To właśnie dlatego, usiłując ocalić obraz siebie jako dobrego ojca, komisarz tak rozpaczliwie się miota. Próbuje rozstawiać po kątach Suchą, która w tak zwanym międzyczasie przeskoczyła go w służbowej hierarchii i – co dla znających poprzednie tomy nie będzie zaskoczeniem – rozstawiać się nie pozwoli. Co w sumie interesujące, w obu głównych wątkach Długa noc okazuje się ostatecznie historią o rozpadzie więzi i o tym, że pewnych zaniechań nie sposób nadrobić. Autor nie ma dla Mortki litości (i bardzo mi się podoba ta konsekwencja – nie spróbował zmieniać jego charakteru, osobowości, podejścia do najbliższych) – nie pozostawia wątpliwości, że jako ojciec i partner zawiódł. Nadal zawodzi, choć w chwili kryzysu ze wszystkich sił stara się pomóc. Błyskotliwy śledczy w podstawowych sprawach dotyczących własnych dzieci pozostaje ślepy, a gdy już coś zobaczy, reaguje bardzo głupio. W każdym razie w tym przypadku nawet twist działa jak należy, czyli zostawia czytelnika z opadniętą szczęką. Z prawdziwą przyjemnością polecam wam zatem spędzenie długiej nocy na ulicach stolicy. Powieść ukazała się nakładem Wydawnictwa Marginesy.
NAJWIĘKSZE NEGATYWNE ZASKOCZENIE
Marjorie Wallace Milczące bliźniaczki – Umęczyłam. Bardzo czekałam, kupiłam w dniu premiery. Historia jest przeciekawa, choć straszna (zarówno w prywatnym wymiarze bohaterek i ich rodziny, jak i w wymiarze instytucjonalnym – kompletna porażka walijskiego systemu edukacji, opieki zdrowotnej, wymiaru sprawiedliwości). Natomiast jest to opisane tak chaotycznie, topornie (bardzo kiepski styl i całkowity brak pomysłu na strukturę opowieści po stronie autorki, a dodatkowo co do tłumacza też mam swoje podejrzenia, bo ze 3 razy przełożył współczucie jako sympatię), bez napięcia i jakichkolwiek wniosków czy choćby próby odpowiedzi, co się wydarzyło, że to właściwie aż nie do uwierzenia. Jak można mieć taki temat i w taki sposób go położyć, zmarnotrawić, zmarnować? Autorka w ogóle nie wykorzystuje książkowej formy do jakiejś pogłębionej refleksji o poszczególnych aspektach tej tragedii, ot, opowiada chronologicznie historię bliźniaczek, dziwnie rozkładając akcenty i często posiłkując się cytatami z ich dzienników, które obie obsesyjnie prowadziły. Czyli nie robi nic ponadto, co mogłaby zrobić w dłuższym eseju. Nawet nie próbuje zgłębić przyczyn milczenia swoich bohaterek. Brnie się przez to, cierpiąc wraz z siostrami i czekając na coś więcej. A doczekać się można jedynie ogromnego rozczarowania, bo niczego więcej nie ma. Wallace porzuciła swoje bohaterki tak samo jak każda osoba i instytucja, z którą się kiedykolwiek zetknęły. Wielki zawód, przestrzegam. Wydało Czarne, tłumaczył Michał Szczubiałka.
ODKRYCIE ROKU
Mick Herron – pokochałam odrzuty z MI 5, czyli cykl Kulawe konie. Serię wciągających jak bagno szpiegowskich powieści, które ukazują się w Wydawnictwie Insignis w przekładzie Anny Krochmal i Roberta Kędzierskiego. Na razie po polsku ukazały się 4 tomy.
ULUBIONY NOWY BOHATER
Jackson Lamb z Kulawych koni Micka Herrona – sadystyczny szef jednostki odrzutów z MI5, w którego z uderzeniową dawką charyzmy wcielił się w wersji serialowej Gary Oldman.
KSIĄŻKA Z NAJBARDZIEJ SKOPANYM ZAKOŃCZENIEM
Delia Owens Gdzie śpiewają raki – dużo tu fantastycznych założeń (np. że z samego czytania książek da się bez formalnej edukacji pozyskać wiedzę biologiczną pozwalającą na pisanie własnych monografii), ale tego bym się aż tak nie czepiała. Niech autorce będzie, że konwencja. Natomiast tzw. wątek kryminalny, a właściwie głównie jego zakończenie, woła o pomstę do nieba. Nie dość, że potrzebny on tam jak kwiatek u kożucha, to jeszcze finalnie autorka za efektownego twista płaci cenę zaprzeczenia samej sobie.
Tradycyjnie już zapraszam do własnych typowań.