Zemsta przebrana za sprawiedliwość (Ciszej niż śmierć, Sarah Hilary)

Czwarte śledztwo komisarz Marnie Rome i sierżanta Noaha Jake’a rozgrywa się w mroźnym klimacie, gdyż w Londynie trwa wyjątkowo ostra zima. Śledczy badają serię napaści na pozornie przypadkowe osoby, które łączy jedno – mają na sumieniu grzechy z przeszłości. A sprawca je zna i dostosowuje do nich swój sposób działania. Wydaje się jednak, że nie zamierza zabijać, do momentu, gdy kolejna napaść wymyka się spod kontroli. Naturalnymi podejrzanymi są dawne ofiary napadniętych. Zatem Noah i Marnie wracają na blokowisko, znane czytelnikom z poprzedniego tomu, gdyż mieszka tam młodzieniec, który w dzieciństwie padł ofiarą porywaczki. Gdy okazuje się, że chłopak zniknął, a dodatkowo, eufemistycznie mówiąc, sprawiał poważne problemy wychowawcze, policjanci nabierają przekonania, że to on jest tajemniczym mścicielem. Nie jest to jednak tak prosta zagadka, a podejrzany nie jest jedynym zaginionym dzieciakiem z blokowiska. Równolegle Marnie boryka się z zagadkowym włamaniem do swojego rodzinnego domu, z którego nie zginęło nic oprócz bardzo prywatnych i dobrze ukrytych pamiątek z jej dzieciństwa. Schował je zabójca jej rodziców, ich adoptowany syn Steven Keele. Natomiast Noah stara się pomóc bratu, który usiłował odejść z gangu, co bardzo nie spodobało się jego dawnym kompanom. Oboje muszą się też dogadać z nową przełożoną, gdyż ich szef zmaga się z nawrotem choroby nowotworowej.
Słowem, akcji nie brakuje. Mimo to początkowo byłam poirytowana, bo autorka znowu postanowiła pogrzebać w straumatyzowanej psychice jakże wrażliwej, a mimo to heroicznie twardej komisarz Rome, podrzucając poszlaki wskazujące, że za tajemniczym mścicielem może stać jej odsiadujący wyrok przybrany brat Steven. A tego wątku po prostu nie znoszę. Kreacja Marnie wyjątkowo działa mi na nerwy, gdyż jest ona może nie typową Mary Sue (tj. postacią przerysowaną i zbyt idealną, aż groteskową), ale mocno się o tę kategorię ociera. Dlatego im mniej miejsca zajmują jej wątki prywatne, tym zazwyczaj lepiej dla powieści jako całości. Na szczęście, tym razem następuje w  relacjach komisarz Rome ze Stevenem dosyć radykalny przełom, mogący wskazywać, że ich rodzice wydatnie przyczynili się do tego, co ich spotkało. Daje to pewne nadzieje na przyszłość, bo dzięki temu zarówno czarny, jak i biały charakter zyskał więcej ludzkich cech i automatycznie oboje zaczęli być znacznie mniej irytujący i koturnowi, a bardziej intrygujący. Sama intryga również potoczyła się w mniej oczekiwanym kierunku, do tego stopnia, że autorce udało się mnie zaskoczyć tożsamością sprawcy. Mimo pewnych ciągot do psychologizowania i schematów Sarah Hilary naprawdę dobrze kontroluje swoje opowieści, których istotny element zawsze stanowi tło społeczne, co dla mnie zawsze jest dużym walorem. Zarówno ofiary, jak i sprawcy dawnych przestępstw pochodzą z różnych środowisk, które autorka potrafi wiarygodnie przedstawić, często za pomocą kilku zdań i drobnych detali powplatanych w narrację. Tego rodzaju wrażliwość jest rzadka i dodatnio wpływa na całościową ocenę powieści, niwelując jej ewidentne słabości i chwilowe mielizny. Inną kwestią jest, że Hilary najwyraźniej jako sposób pisania przyjęła przerabianie na intrygę określonych problemów społecznych. Tych niby nie brakuje, jako metoda pisarska zagraża to jednak pewną przewidywalnością. Tymczasem niewątpliwie nadal nieźle działa.