Wszystkiemu są winni Niemcy (Philip K. Dick, Człowiek z Wysokiego Zamku)

Jesteśmy w San Francisco. W strefie okupacji japońskiej. Jest rok 1962, piętnaście lat po Dniu Kapitulacji. Wspólnota Pacyficzna nie zrobiła nic w kierunku kolonizacji planet. Zamiast tego zaangażowała się – a właściwie ugrzęzła – w Ameryce Południowej. Podczas gdy Niemcy z całą energią prowadzili zrobotyzowane prace konstrukcyjne w Kosmosie, Japończycy nadal wypalali dżunglę w głębi Brazylii, wznosząc siedmiopiętrowe gliniane bloki mieszkalne dla byłych łowców głów. Zanim pierwszy japoński statek kosmiczny oderwie się od Ziemi, Niemcy będą mieli w garści cały Układ Słoneczny. W dawnych i jakże malowniczych czasach Niemcy przegapili moment, gdy inne państwa europejskie zbudowały swoje imperia kolonialne.
Świat, w którym Państwa Osi wygrały, to niezbyt dobre miejsce dla Żyda. Jeśli Żyd, taki jak Frank F(r)ink, chce żyć, musi pozostawać w części świata przynajmniej formalnie wolnej od wpływów Rzeszy. Nie może też, oczywiście, ujawniać faktu, że jest Żydem.
Amerykanin, taki jak Robert Childan, właściciel sklepu pod nazwą Amerykańskie Rzemiosło Artystyczne, jest w o wiele lepszej sytuacji. Jak długo nie przeszkadza mu, że przehandlowuje dziedzictwo swojego narodu dla zaspokojenia dziwacznego hobby co bogatszych urzędników okupanta. Jak długo nie przeszkadza mu pokora i zaprzeczanie własnej tożsamości.
Wydawać by się mogło, że w najlepszej sytuacji jest Nobusuke Tagomi, wysoki rangą przedstawiciel okupacyjnych władz. Pan Tagomi zamawiał plakat rekrutacyjny z wojny secesyjnej; niewątpliwie tylko Japończykowi mogło zależeć na takim starociu. Typowe dla fascynacji błahostkami, dla ich legalistycznej obsesji dokumentów, proklamacji, ogłoszeń. Pamiętał jednego, który poświęcił swój wolny czas na zbieranie gazetowych ogłoszeń amerykańskich leków patentowych z lat tysiąc dziewięćsetnych.
A jednak sytuacja Japończyka jest niepewna. Krążą pogłoski, że Hitler jest ciężko chory i na szczytach Rzeszy szykuje się walka o schedę. A jest jeszcze Hawthorn Abendsen, autor zakazanej książki Utyje szarańcza. Opowieści o świecie, w którym Roosevelt nie został zamordowany, a Niemcy i Japonia przegrały wojnę. To on jest tytułowym bohaterem. To do niego postanawia pod wpływem lektury powieści dotrzeć Juliana, była żona Franka, instruktorka dżudo. Chce, oczywiście, zadać mu pytanie znienawidzone przez wszystkich pisarzy: Skąd pan bierze pomysły? Odpowiedź stanowi clou kolejnej niezwykłej idei Philipa K. Dicka. I jest, podobnie jak losy jego bohaterów, z których każdy stosuje odmienną strategię przetrwania, zdecydowanie warta poznania. Lektura Człowieka z Wysokiego Zamku przypomina układanie przerażająco-fascynujących puzzli. Początkowo nic nie wiemy o świecie przedstawionym, informacje dawkowane są mimochodem, wplatane w losy poszczególnych postaci, a narracja pozbawiona ozdobników. Tym bardziej przykuwa to uwagę do faktu, że rzeczywistość różni się od tej, którą znamy. Warto się wybrać na tę lekcję alternatywnej historii.