Do napisania o moim spotkaniu z Tomem Ripleyem zbieram się już od dłuższego czasu i zawsze coś mi staje na przeszkodzie. Pewnie brak inwencji, bo to przedziwna opowieść, a wrażenia z jej lektury wymykają się próbom jednoznacznego opisu. Ale niech tam, byłoby szkoda je przemilczeć, więc podejmuję rękawicę.
Tekst napisany w połowie lat pięćdziesiątych XX wieku w ogóle nie trąci stylistycznie myszką, co może być (i prawdopodobnie jest) zasługą brawurowego przekładu Roberta Sudoła. Czyta się go po prostu doskonale, a w przypadku bohatera tak labilnego jak Tom Ripley nastrój (otoczenia i jego własny, gdyż obie te zmienne stanowią delikatny system naczyń połączonych) ma kolosalne znaczenie.
Historia jest raczej znana, bo rozsławił ją film z Mattem Damonem (stąd zresztą sama znam Toma), tak że przytaczanie samej fabuły raczej mija się z celem. Ale albo zawodzi mnie pamięć – co prawdopodobne, bo w końcu to film sprzed 23 lat i jeszcze minutę temu dałabym sobie rękę obciąć, że Toma grał Leo DiCaprio – albo w ekranizacji wątek homoseksualności głównego bohatera nie był w ogóle obecny. W każdym razie to, jak wielkie znaczenie ma orientacja seksualna Ripleya (którą on w swoim odczuciu umiejętnie ukrywa, a w istocie jest ona dla otoczenia oczywista) w powieści, było dla mnie dużym zaskoczeniem.
Ogólnie dużą i nieoczekiwaną zaletą tej historii jest jej wielopoziomowość właśnie. Podstawą jest oczywiście intryga związana z oszustwem Ripleya. Ale jednocześnie Tom w pewnym momencie pozwala sobie uwierzyć, że będzie wiódł u boku Dickiego Greenleafa szczęśliwy i beztroski żywot jako jego partner. Zabójstwo nie ma tu cech premedytacji. Ripley wymierza karę, działając w afekcie, na skutek brutalnego odtrącenia przez Dickiego. Temu ostatniemu brak odwagi, by otwarcie przyznać, że również jest gejem. Z uwagi na swój uprzywilejowany status społeczny mógłby sobie na to pozwolić, jednak zbyt dużo może swoim zdaniem stracić w oczach rodziny, przyjaciół, znajomych i własnej ogólnie pojętej sfery społecznej.
No i jest jeszcze warstwa satyry społecznej – Ripley bardzo łatwo czyta kody klasy wyższej, choć zdecydowanie do niej nie przynależy. Wie, co mówić i jak się zachowywać, by nie ryzykować zdemaskowania. Oczywiście sporo mu ułatwia inteligencja, bo np. jest w stanie w ciągu kilku tygodni w miarę płynnie opanować włoski. Niemniej, Ripley jest pod tym względem całkowitym przeciwieństwem naszego swojskiego Nikodema Dyzmy, który był prostakiem z łyskowskiej poczty, wyniesionym na szczyt przez przypadek.
Choć Tom przypadkiem zyskuje okazję, to w rolę panicza z wyższych sfer wciela się bez większego problemu czy wysiłku. Satyra Highsmith, w której brak finalnej demaskacji intruza przez uważanego za wariata hrabiego Ponimirskiego, jest zatem w tym wymiarze jeszcze bardziej wyrafinowana i bezlitosna niż powieść Dołęgi – Mostowicza. By grać wiarygodnie i być bezpiecznym, Ripley potrzebuje wyłącznie pieniędzy.
Można zatem powiedzieć, że Highsmith krytykowała kapitalizm, zanim to stało się modne. Tak czy owak, polecam, warto. Powieść ukazała się nakładem Oficyna Literacka Noir sur Blanc.