Jakoś ostatnio trudno mi się zmobilizować do wpisu. Na przełamanie nie masz zaś jak o Dresdenie pisanie, bo Harry Dresden fajny jest i poziom trzyma nieustannie. Zgodnie z ustanowioną rok temu nową świecką tradycją, w sierpniu sięgnęłam sobie po kolejny tom przygód jedynego maga, którego można znaleźć w książce telefonicznej Chicago, w oryginalnej wersji językowej. Spieszę jednak donieść nieutulonym dotąd w żalu rodzimym fanom Akt Dresdena, że polski wydawca cyklu, czyli MAG, chyba w końcu usłyszał mój głos wołającej na pustyni (bądź znowu pogonił go agent autora, lub też bodźcem okazało się ukończenie przez Butchera Peace Talks, nad którymi prace trwały już od dobrych kilku lat). Mniejsza zresztą o przyczyny – grunt, że jeszcze w tym miesiącu ukażą się u nas Zmiany, które entuzjastycznie polecałam w zeszłym roku, a w październiku właśnie Opowieść o duchach.
Jest więc nadzieja na nowe życie Akt na naszym rynku. Tym przyjemniej jest mi donieść, że w Ghost Story autor po raz kolejny postanowił zaproponować czytelnikom coś świeżego. O ile można tak powiedzieć o nieboszczyku. I tutaj niemożliwy do uniknięcia SPOILER z epilogu Changes.
Tym nieboszczykiem, a zarazem duchem, snującym tytułową opowieść, jest Harry Dresden. Jego duchowa esencja zostaje zawrócona z Drugiej Strony i odesłana do Chicago w dwóch celach: by odkryć tożsamość własnego zabójcy oraz by chronić bliskich Dresdena, bo bez jego interwencji trójka spośród nich poważnie ucierpi. W zasadzie zatem nasz bohater musi robić to, co zwykle. Ale, i w tym całe clou, nie dysponuje tymi samymi narzędziami, co zazwyczaj. Dla przygniatającej większości populacji jest przede wszystkim w swoim obecnym stanie niewidzialny i niesłyszalny. Nie może też niczego dotknąć. Światło słoneczne może go rozpuścić, zatem dni zmuszony jest spędzać w ukryciu (poświęca ten czas na wspominanie swojej przeszłości, co również jest dla czytelnika ciekawe, gdyż te informacje były dotąd racjonowane bardzo skąpo).
By móc podjąć jakiekolwiek działania, w ograniczonym czasie, który otrzymał do dyspozycji, Harry zmuszony jest prosić o pomoc jedynego znanego sobie ektomantę, Mortimera Lindquista. Ta postać pojawiła się najpierw w Upiornym zagrożeniu, a następnie w Martwym rewirze i jak dotąd przez naszego maga postrzegana była zdecydowanie negatywnie, a w najlepszym wypadku lekceważona. Jednak, jak to mówią, punkt widzenia zależy od stanu skupienia. Teraz Morty jest dla Dresdena jedyną szansą na kontakt ze światem zewnętrznym. Jako duch, mag może dostrzec nie tylko ogrom potencjału pogardzanego wcześniej człowieka, ale i skalę jego działań w duchowym świecie Chicago. Jest to zatem podwójnie ciekawe posunięcie ze strony autora, który ponownie poszerza swoje uniwersum o kolejny wymiar, rządzony własnymi prawami, zamieszkany przez duchy o różnej mocy i intencjach, a swojemu zarozumiałemu protagoniście daje prztyczka w dumnie zadarty nos i materiał do przemyśleń.
Dodatkowo od zgonu Dresdena do powrotu jego ducha do miasta upłynęło pół roku. Dzięki temu możemy obserwować, jak jego bliscy uporali się (bądź nadal zmagają się) z żałobą. W szerszym wymiarze brak Strażnika o potężnej mocy naraził natomiast jego osierocone miasto na atak dotąd onieśmielonych potęg, który, oczywiście, będzie musiał zostać odparty. Przy współudziale duchowym naszego bohatera. Dresden nie może posługiwać się magią. Musi posłużyć się sprytem. Bez ciała nie czuje gniewu. Może przemyśleć swoje posunięcia. Jest to, paradoksalnie, bardzo ożywcza odmiana.
Zdecydowanie zatem polecam kolejną odsłonę Akt Dresdena. Pozycja najlepszego cyklu urban fantasy została utrzymana.