Let’s jump a shark! Or ten at once!

Czasem tak to jest, że uczciwość intelektualna nakazuje odszczekać swoje wcześniejsze opinie. Nie czuję się tak do końca winna, że polecałam w czerwcu zeszłego roku pierwszy sezon serialowego Hannibala. Bo w końcu polecałam z zastrzeżeniami. Ale po obejrzeniu wczoraj finału drugiego sezonu zdecydowanie chcę tę polecankę odwołać. Nikt nigdy za moją sprawą drugiego sezonu tego serialu oglądać nie będzie:) Ja, żeby była jasność, też już więcej tej produkcji Fullera oglądać nie będę. Uczciwie ostrzegam, poniżej znajdzie się pewna ilość spoilerów.
W drugim sezonie Hannibala irytowało mnie sporo rzeczy: nachalne psychologiczne paralele między bohaterami, swobodny, w najlepszym razie, stosunek do logiki,  robienie z rzekomo inteligentnych protagonistów kompletnych idiotów. Do pewnego momentu byłam w stanie sama siebie przekonać, że to wymóg przyjętej konwencji. Jak już jednak kiedyś stwierdziłam gdzie indziej, istnieją granice akceptowalności predefiniowanego przegięcia. I tak sporo, z sympatii do bohaterów i aktorów, zniosłam. Żywego ptaka wylatującego z ciała podczas sekcji zwłok. Człowieka, Który Pragnął Zostać Prehistorycznym Niedźwiedziem (acz wtedy, czyli jakieś 4 tygodnie temu, zaczęłam się powoli mentalnie pakować).
Tak się jednak, fortunnie czy nie, złożyło, że po wyżej wspomnianym pretendencie do skórzanego wdzianka scenariusz przewidywał wprowadzenie rodzeństwa Vergerów. Uważam ich (głównie Margot) za jedne z najciekawszych postaci literackiego pierwowzoru. Ciekawiło mnie, jak zostanie poprowadzony wątek okaleczenia Masona (którego, nota bene, gra Michael Pitt, czyli Jimmy Darmody z Zakazanego imperium – moim zdaniem świetnie). Mimo idiotycznego motywu z ciążą Margot, stanowiącego jedynie skromne preludium do rodzinnych czy pararodzinnych niespodzianek finałowych, wątek Vergerów był jasnym punktem drugiego sezonu. Im dłużej o tym myślę, tym bardziej mi wychodzi, że jedynym. Uśpił moją czujność, choć przecież walka Hannibala z Jackiem Crawfordem z ostatniego odcinka została widzom pokazana już na początku pierwszego epizodu. Ale co tam walka z Crawfordem! Mamy tu zmartwychwstania, zwierzenia i masowy mord. Oraz zero logiki, która najwyraźniej jest na wakacjach i nie musiała na to patrzeć, więc trochę jej zazdroszczę. Normalnie latynoski tasiemiec. Jedyny sensowny komentarz, jaki mi się nasunął, brzmiał: WTF? Jeśli to nie był jeden z najwyżej punktowanych skoków przez rekina w historii telewizji, to musiała to być utracona u źródła cnota cycatej córki młynarza.
P.S. Gdybyście chcieli bardzo dobrego serialu, który w tym roku, także w drugim sezonie emisji, zaliczył wielki skok jakościowy na plus, takiej antytezy Hannibala, serdecznie polecam waszej uwadze The Americans – znakomity, z każdym odcinkiem lepszy, aż do świetnego finału. Aż się chce czekać na kontynuację.