Wpisujcie miasta. Żartuję, ale nie do końca:P Po ośmiu miesiącach przerwy przeczytałam w końcu ostatnią część trylogii Larssona -"Zamek z piasku, który runął".
W książce niewiele się dzieje, dominują gadające głowy, publicystyka i powroty do przeszłości (szczególnie dotkliwie zdominowały pierwsze 180 stron). Oraz knujący szpiedzy, którym za sprawą wścibskich dziennikarzy grunt zapada się pod nogami. Mimo to czyta się bardzo przyjemnie, co stanowi fenomen trudny do obiektywnego wyjaśnienia. Fabularnie jest to bowiem część zdecydowanie najsłabsza, a odchudzenie o jakieś 250 stron na pewno by jej nie zaszkodziło. Właściwie przez całą powieść czekałam na jedną scenę – przesłuchanie wieloletniego prześladowcy Lisbeth Salander, Petera Teleboriana. Jest to dobra scena, ale powieść wciąż ma prawie 800 stron.
Mimo wszystko bardziej niż pustosłowie i śladowa wiarygodność intrygi (po Lisbeth powracającej zza grobu łatwo sobie niewiarę zawiesić, nawet zbrojonego kolka nie trzeba), bardziej nawet niż nikomu do niczego niepotrzebny wątek stalkera Eriki Berger, wkurzał mnie Zimny Sztokfisz Mikael Blomkvist i Jego Nieodparty Seksapil.
Ja nie wiem, skąd się wzięły kompleksy autora (mój rozmówca stwierdził wczoraj, że nie powinnam się dziwić, był gruby:>), w każdym razie musiały być wielkie niczym Mount Everest. Blomkvist, będąc postacią tragicznie wprost bezbarwną i bezpłciową, posiada DAR. Która go widzi, bezwarunkowo musi mu się oddać. 90% to na ogół cnotki niesypiające bez wstępów z nowopoznanymi facetami, a więc ani chybi musi tu działać MAGIA.No po prostu argh.
Nie mogę nie wspomnieć z ekstatyczną radością o scenie spotkania Lisbeth z przyrodnim bratem – teraz wiemy, dlaczego musiał cierpieć na analgezję.
Z trzech tomów Millenium najwyżej oceniam drugi, najniżej pierwszy, a główną zaletą cyklu jest wg mnie postać Lisbeth Salander. Ot, poprawne czytadło, osiem miesięcy przerwy pomiędzy odsłoną drugą i trzecią ani trochę mi się nie dłużyło. Choć przyznam, że ciekawi mnie ekranizacja – te książki bardziej przypominają scenariusze niż powieści.
Ze Skandynawów, których poznałam, zdecydowanie preferuję Nesbo.