Szybciutko, w UK wyszedł w lipcu, co daje "naszym" rekordowy AFAIK wynik 4 miesięcy na wydanie. Trochę mnie zdziwiło tłumaczenie tytułu The burning wire jako Pod napięciem (za bardzo mi się kojarzy z okropnym programem Marcina Wrony sprzed lat), ale, po zastanowieniu, doszłam do wniosku, że nie umiem zaproponować nic lepszego:) W związku z czym się nie czepiam. Zresztą polski tłumacz Deavera, Łukasz Praski, od wielu lat robi bardzo solidne przekłady.
Sprawdziłam, że poza relacją "na żywo" z gorączkowej wrześniowej lektury angielskiej wersji, nie napisałam tu nic więcej, zatem – przedpremierowo – kilka zdań o najnowszej odsłonie przygód Rhyme’a i Sachs.
W Pod napięciem intrygujący jest przede wszystkim pomysł na zabójcze narzędzie – wszechobecne i w nieuprawniony sposób powszechnie lekceważone – czyli właśnie sieć elektryczną. Stąd same przestępstwa są ciekawie zaaranżowane, a ofiary właściwie same sobie robią krzywdę, nieświadomie zamykając obwody ustawione przez sprawcę. Czarny charakter dysponuje imponujacą wiedzą o elektryczności, która pozwala mu osiągać piorunujące efekty.
Drugim ciekawym aspektem najnowszej powieści o sparaliżowanym kryminalistyku jest powrót do problematyki fizyczności bohatera, właściwie niezbyt często poruszanej. Po Kolekcjonerze kości i Pustym krześle (kiedy Rhyme rozważał inwazyjny i wiążący się ze sporym ryzykiem zabieg kręgosłupa) kalectwo Rhyme’a przesunęło się na dalszy plan. Owszem, ma ograniczenia, ale żyje w luksusowych warunkach, posiada wszystkie najnowsze udogodnienia, ma pielęgniarza na każde skinienie. Tym razem znów obserwujemy, że jego stan może mieć decydujący (negatywny) wpływ na prowadzone śledztwo.
W tle, jako wątek równoległy, powraca pościg za Zegarmistrzem – jedynym jak dotąd przestępcą, który zdołał wymknąć się duetowi.
Nie da się jednak ukryć, że z powieści po raz kolejny przebija Deaverowy schemat prowadzenia fabuły, od kilku odsłon (ostatnią wolną od tej wady był Zegarmistrz) obniżający jakość lektury. Nastawienie twistowe jest zbyt ostentacyjne, chwyty narracyjne stały czytelnik zna na pamięć. Deaver się nie stara. I nawet z ciekawego pomysłu nie wyciska tyle, ile dawniej by mógł.
Pod napięciem jest interesujące, czyta się dużo lepiej niż Przydrożne krzyże, ale moim zdaniem ustępuje zarówno fabularnie, jak i koncepcyjnie Rozbitemu oknu, czyli poprzednim przygodom Linca i Amy. Twist, jak na ostatnie dokonania Deavera na tym polu, można zaklasyfikować jako w miarę subtelny.
Zatem ogólnie nieźle, jak na Deavera jednak 4-
Tutaj okładka.