Od wczoraj myślę nad świeżo przeczytanym Wrońcem. Uczucia mam mieszane. Są w tej książce rzeczy zachwycające, przywodzące na myśl z jednej strony stylistykę Tima Burtona z Gnijącej, a z drugiej Małego księcia. Ale…nie ma magii. Baśń grudniowa nie porywa, na milę trąci kalkulacją, jest sztuczna i to co jakiś czas podstępnie z niej wyłazi. I te króciutkie zdania, jakby dziecko – docelowy adresat – było bezmózgierm:/ No, smutek. Do językowych neologizmów też mam mieszany stosunek, niektóre są przepiękne, inne po prostu banalne. No, nie wiem, co o tym napisać…Ale w sumie to też jakoś o Wrońcu świadczy – raczej pozytywnie – że wywołuje taki mętlik w głowie.
I dalej nie mogę sobie wyrobić zdania o Dukaju. Facet rzucił mnie na kolana Innymi pieśniami (genialne!), a potem odbiłam się z hukiem od Perfekcyjnej niedoskonałości.Dołączyła do nielicznych pozycji, których nie zdołałam skończyć. Teraz ten Wroniec, ni pies, ni wydra. Na Lód najzwyczajniej szkoda mi czasu, za duże ryzyko rozczarowania.
***
Upał powrócił, znowu żyć się nie da. Ale może uda mi się dzisiaj zapolować w bibliotece na następne tomy cyklu o Kamieńskiej, bo Zabójca mimo woli okazał się naprawdę dobry. Taki "szary", czego często brakuje w kryminałach hamerykańskich.