W ostatniej odsłonie swojego najnowszego cyklu Anna Kańtoch zabiera czytelnika w studenckie i panieńskie czasy Krystyny Wojciechowskiej, znanej nam dotąd pod nazwiskiem Lesińska. Jest październik 1966 roku, a po ulicach Katowic krąży nieuchwytny zabójca, któremu, z uwagi na modus operandi, nadano przydomek wampira. Rodzina Wojciechowskich nadal nie przepracowała traumy związanej ze zniknięciem starszego brata Krystyny, Romana, i nie przyjęła do wiadomości, że chłopak może nigdy nie wrócić. Żyją w milczeniu, każdy zasklepiony we własnym bólu, a dziewczyna dodatkowo sfrustrowana faktem, że choć Romka nie ma od lat, nadal zajmuje on w sercach i myślach rodziców więcej miejsca niż ona.
A przecież poszła na prawo, żeby zastąpić brata. Nie zawieść oczekiwań, których on już nie spełni. Nie lubi tych studiów, a jej decyzji nikt w domu nie docenił ani nawet nie zauważył. I tak dobrnęła do trzeciego roku, niejako siłą inercji, bo właściwie na niczym jej specjalnie nie zależy. Aż któregoś dnia, po pogrzebie znajomego z dzieciństwa, lokalny dziennikarz wciąga Krysię w zbieranie informacji o zagadkowej serii śmierci przez powieszenie na katowickich Drugich Szopienicach. Krystyna, jako tutejsza, ma pomóc przełamać nieufność miejscowych wobec wścibskiego obcego. Zgadza się na to, bo podobno samobójstwami interesował się również Romek, niedługo przed zniknięciem. Jest nadzieja na powiązanie między tymi zdarzeniami i jakąś wskazówkę co do wypadków w Tatrach. Wątła, ale lepsza taka, niż żadna.
I tak pierwsze śledztwo Krystyny, dziennikarskie, choć prowadzone z udziałem byłego pracownika milicji, staje się osią fabuły. Zagadka samobójstw młodych mężczyzn jest oczywiście kluczowa z kryminalnego punktu widzenia, ale intryga mocniej niż kiedykolwiek do tej pory wiąże się w Jesieni z psychologią, tak jednostek, jak i małych społeczności. A zwłaszcza rodzin, w których brakuje umiejętności nie tylko szczerej, ale wręcz jakiejkolwiek rozmowy o problemach, potrzebach i błędach. Kult rytuałów i pozorów sięga tak daleko, że nawet samobójstwo nie pozbawia denatów etykietki „dobrych chłopców”, którzy nie mieli żadnych problemów, wrogów ani win na sumieniu. Co zatem popchnęło ich do odebrania sobie życia? Jak bardzo można nie znać najbliższej nam osoby? Czy pewnych rzeczy nie dostrzegamy, bo tak jest po prostu łatwiej? Tego rodzaju ułatwienia miewają bardzo wysoką cenę.
Siłą Jesieni zapomnianych jest umiejętność subtelnego wplecenia tego rodzaju pytań w mozolny (wszak pozainstytucjonalny), ale konsekwentnie realizowany proces kompletowania elementów przygnębiającej społeczno-kryminalnej układanki. Gdy ostatnia część trafia na swoje miejsce, poznajemy najważniejsze odpowiedzi, ale zostaje nam nieodparta refleksja o złożoności i elastyczności ludzkiej natury. Jesteśmy zdolni wmówić sobie niemal wszystko, by nie spojrzeć w oczy faktom. Na bardzo wiele przystać, byle nie mącić wody zastanego porządku. Bo przecież wszystko się jakoś ułoży, a dobrzy chłopcy nie są zdolni do złych uczynków. Czasem zbłądzą, i tyle. Czy na pewno?
Przekonajcie się sami.