Zgroza, regencie!

Czasem dobrze poczekać ze spisywaniem wrażeń z lektury (zwłaszcza tych negatywnych, choć pozytywne też powinny "ostygnąć"). Bo "po drodze" może się wydarzyć coś, co radykalnie zmieni optykę.

I tak było z nieszczęsnymi Przenośnymi drzwiami Toma Holta, które wlekły się za mną od dłuższego czasu i które traktowałam jako zło konieczne. Przebrnęłam przez nie wreszcie, choć były nudne i bezbarwne jak cholera, a "akcja" zaczynała się w okolicach 200 strony. Od czasu do czasu autorowi udał się jakiś "żarcik", ale zaraz dla równowagi trafiały się epickie porażki w rodzaju smoczych bobków "udających" rodzynki w czekoladzie i pozwalających czytać w myślach:/
Właściwie bez fantastyki byłoby to dużo znośniejsze, taka gorzka obyczajówka. Nuuuudna.
Ale MOŻE BYĆ GORZEJ.

Pisałam tu, zdaje się, o swoich obawach dotyczących kontynuacji słynnego "cyklu anielskiego", czyli Zbieracza Burz. Ciężko zapukać od spodu w dno, jakim był Siewca Wiatru, jeśli chodzi o psychologiczną masakrę dokonaną bez pardonu na sympatycznych postaciach znanych z opowiadań. A jednak się udało:)
O ile technicznie, jako powieść, Zbieracz jest wyraźnie lepszy od migawkowego i chaotycznego Siewcy (nawet z poprawką na fakt, że właściwie nie posiada fabuły, ma spójniejszą strukturę), to bohaterom przydarzyła się zbiorowa kastracja resztek osobowości. Lub też grupowa transformacja w jęczące, użalające się nad sobą, żałosne indywidua. Kłócą się, więc już tak chętnie nie zdrabniają swoich imion. Co jest jedynym plusem sytuacji:> Nigdy nie było w cyklu anielskim głębokich portretów psychologicznych. Teraz nie ma żadnych. Logika fabularna trzeszczy okrutnie, a sporymi fragmentami po prostu robi sobie wolne. Frey dostaje rozkaz zniszczenia Ziemi. Reszta wyższych skrzydlatych chce go powstrzymać. Frey ucieka. Ale wraca po miecz. Odkrywszy, że miecz zabrał Razjel, znowu ucieka. Ukrywa się, ale jak tylko słyszy o uwolnieniu Hiji, jak ostatni idiota spotyka się z nią W SWOJEJ KRYJÓWCE. (Aha, ważne, nie może zniszczyć Ziemi bez miecza, bo chce się upewnić, że rozkaz wydała mu Jasność, a nie Cień. Choć jest pewny, ale jednak:P Wspominałam coś o braku logiki?:) No i tak się bawią w berka, a w dodatku Michał jest zazdrosny, że to Frey pokonał Antykreatora, i zaczyna brykać. Najśmieszniejsza jest (w zamyśle zapewne najstraszliwsza) scena czarnomagicznego rytuału niezbędnego do uwolnienia Hiji, w trakcie której martwe mięso tańczy:D Najżałośniejsza, i to zdecydowanie, jest rozmowa Daimona i Hiji w ziemskiej kryjówce Tańczącego Na Zgliszczach. Ona już go nie lubi, bo przefarbował włosy i ma brudne ubranie, a poza tym brata się z plebsem. Jemu serce pęka, ale przy okazji łuski spadają z oczu: jego "dziewczynka" jest wychowaną pod kloszem idiotką, która nic nie wie o życiu i świecie.
Kurtyna.
DRAMAT. Ale i tak najbardziej mi szkoda Asmodeusza i Lampki (Daimonka już po Siewcy spisałam na straty).