Pieśń o gniewie Tropiciela (Marlon James, Czarny Lampart, Czerwony Wilk)

coverNa bazie dotychczasowych doświadczeń z prozą Marlona Jamesa, czyli bezwarunkowego zachwytu Księgą nocnych kobiet i odbicia się z hukiem od Krótkiej historii siedmiu zabójstw (będzie drugie podejście, ale jeszcze nie wiem, kiedy) po pierwszym tomie jego afrykańskiej trylogii fantasy spodziewałam się wszystkiego, tylko nie łatwego otwarcia. Nie zawiodłam się. Dostałam otwarcie wyjątkowo wymagające, tekst monumentalny, przewrotny i warty wysiłku włożonego na początku, anty-epos, który szybko porywa i zaskakuje do samego końca. A przede wszystkim bohatera, z którym chce się wyruszyć na quest. Choć to nie jest heros, jakiego oczekujemy. Bardzo współczesny, na każdym poziomie. Taki, na jakiego sobie zasłużyliśmy. Rozgoryczony, samotny i zły. Niepotrafiący cieszyć się szczęśliwym zakończeniem. Czarny Lampart, Czerwony Wilk rzuca wyzwanie, które nie każdy zechce podjąć. Ponieważ laureat Bookera napisał tak fantastyczną powieść fantasy, że bardziej już się chyba nie da, choćby człowiek usilnie próbował. A jednocześnie poigrał z najprostszym schematem gatunku w sposób zarazem brutalny  i wyrafinowany, fabułę i chronologię podporządkowując historii niezwykłej jednostki. Nie jest to rozwiązanie typowe ani sformatowane pod żadną grupę czytelniczą.  Co osobiście uważam za doskonałe, bo w czasach, w których liczą się głównie etykietki i marketing, odwaga, by zrobić coś do tego stopnia swojego pod względem artystycznym, na z górą ośmiuset stronach, zasługuje na docenienie. Przed oczyma duszy mojej widzę zarówno tych czytelników, których zachwyciła Księga, jak i fanów fantastyki, jak odpadają w przedbiegach Czarnego Lamparta. Nie żebym się z tego cieszyła, bo to historia, z którą warto zostać do samego końca. Ale jej autor o żadnego odbiorcę nie zabiega i po żadnym płakał nie będzie. I to się czuje od pierwszych akapitów.

Marlon James w rozmowie z Wojciechem Szotem mówi m.in.:

Naprawdę długo pracowałem nad nową powieścią. Lubię pisać grube, wymagające researchu i planowania książki, choć uważam, że dobrze jest, gdy czytelnik się w nich gubi. Na potrzeby “Czarnego Lamparta…”rozpisywałem postaci na tablicy korkowej, żebym pamiętał, kto jest kim. Ale jako czytelnik uwielbiam, gdy świat, który poznaję, jest nieoczywisty. Tak było w powieściach Kima Stanleya Robinsona, Tolkiena czy “W komnatach Wolf Hall” Hilary Mantel. […] Mam dla czytelników jedną radę – podążajcie za postacią, nie przejmujcie się wszystkimi szczegółami, to ona jest najważniejsza. Uwielbiam filmy Luisa Buñuela. Są to szalone wizje, ale czy on podczas ich kręcenia myślał o tych, którzy będą je oglądać? Nie. Nie myśleć o czytelniku nie oznacza uważać, że nie jest on ważny. Przecież w pewien sposób także jest jednym z bohaterów tej powieści, gubi się razem z nimi. Właśnie o to mi chodziło od samego początku – by wyruszył w podróż i nie wiedział, dokąd go ona zaprowadzi. Tak jak stworzone przeze mnie postacie.

Jako czytelniczka mająca za sobą lekturę Czarnego Lamparta, Czerwonego Wilka mogę powiedzieć – misja w pełni zrealizowana. Jest to taka historia, od której, jeżeli nie odpadniesz w okolicach 50 strony (na co jest duża szansa, miałam chwile zwątpienia), to już nie odejdziesz. W pewnym momencie po prostu rezygnuje się z prób zrozumienia i poukładania wszystkiego, na rzecz płynięcia z nurtem tej szalonej, osadzonej w obcej mitologii, piętrowej, queerowej, a w rdzeniu bardzo osobistej opowieści. Na tym najprostszym poziomie mamy najczystszy schemat fantasy – specyficzna drużyna wyrusza w podróż, by odnaleźć dziecko, które ma się przyczynić do odrodzenia gnijącego królestwa. Poza tym jednak absolutnie nic nie jest proste, ale gdy podąży się – zgodnie z sugestią autora – po prostu za bohaterem, Tropicielem, który porzucił nawet imię, a jego mantra brzmi „Pierdolić bogów!” – to spiętrzenie dzikich emocji i obcych dekoracji staje się tylko atrakcyjnym dodatkiem do jego własnej drogi ku odkryciu sensu. To nie brzmi dobrze. Więcej – brzmi bardzo źle. Dodam zatem afrykańską magię, przedziwnych bogów, trudne do unicestwienia wampiry polujące w dzień i masę gejowskiego seksu. Oraz – że ostatecznie, wbrew wszelkim porzuconym w międzyczasie oczekiwaniom, historia składa się w poruszającą i zaskakującą całość. Unikalne literackie doświadczenie, nie sposób przecenić genialnej pracy tłumacza, Roberta Sudóła, polecam!