Od ostatniej notki przeczytałam

Mike Carey Przebierańcy

Będzie recenzja w F, podlinkuję, tymczasem tylko napiszę, że czytało się błyskiem, wspaniale przy najnowszych przygodach Fixa odpoczęłam i uważam tom 3 za lepszy od drugiego, choć nie tak dobry, jak pierwszy. Oprócz elementów standardowych będzie wyprawa do Hameryki, jako też mafia amerykańska na gościnnych pozagrobowych występach w Lądku Zdroju, to znaczy, oczywiście, Londynie. Polecam fanom cyklu, nie-fanów odsyłając jednakowoż do wciąż dzierżącego palmę bezdyskusyjnego pierwszeństwa tomu pierwszego – Mojego własnego diabła

Marcin Mortka Miecz i kwiaty tom I

Jak wyżej, tzn. zrecenzowany dla F. Odpuściłam ostatnimi czasu Mortkę bez żalu, ale sentyment do "Ostatniej sagi" kazał się zainteresować jego najnowszym dziełem, osadzonym w realiach trzeciej krucjaty. Jest ciekawie, choć zdecydowanie nie bez wad. Główny plus to bohater, młody Gaston de Baideaux z Pikardii, któremu zderzenie z realiami Ziemi Świętej burzy uświęcone wyobrażenia o rycerskim etosie. Poza tym sympatyczna z niego sierota i uczy się co nieco o sztuce (prze)życia od…swojego własnego Diabła. Ot, wyszło niezamierzone nawiązanie intertekstualne:) 

Maja Lidia Kossakowska Upiór południa. Czerń.
 
Garść impresji.

Z tego miejsca chciałabym pozdrowić Anteriona, gdyż, czytając Czerń, po raz pierwszy byłam gotowa zgodzić się w całej rozciągłości z lansowaną niegdyś przez niego (a zwalczaną – m.in. – przeze mnie) tezą, że Kossakowska jest grafomanką:)

Maja Lidia Kossakowska Upiór Południa. Pamięć umarłych. Drugi tom cyklu trafił do mnie znacznie bardziej niż pierwszy – bardziej przekonująco udało się tym razem wykreować nastrój "czegoś wiszącego w powietrzu" upalnego Dzikiego Zachodu posecesyjnej Ameryki. Nie ma tu sztuczności i egzaltacji, jest klimat i choć całość budzi mocne skojarzenia z Kingowską Zieloną milą, to jednak ta opowieść o etosie rewolwerowca wyrównującego rachunki krzywd zza grobu potrafi zaangażować emocjonalnie. Fabularnie jest przewidywalna, a niektóre "elementy fantastyczne" oddano zbyt grubą kreską, ale z czystym sumieniem daję 7/10. Choć do Faulknera temu Upiorowi równie daleko jak poprzedniemu do Fight clubu.

Obecnie przypominam sobie natomiast Króla Bezmiarów Kresa Feliksa i jest to prawdziwa przyjemność, bo choć ogólny zarys fabuły pamiętam, to jednak detale wywietrzały przez ponad 4 lata. Pozostało ogólne wspomnienie znakomitej marinistycznej powieści przygodowej, tak dobrej, że nie zdołał jej zepsuć nawet trącący na milę brazylijskim tasiemcem wątek Ridi i córek. Miło znowu spotkać Raladana, który należy do moich ulubionych bohaterów cyklu szererskiego:D No i Kres jest znakomity językowo.

Idealna odmiana po tych cholernych aktach prawnych do egzaminu wstępnego na aplikację:/ Jeszcze tydzień. Potem jeszcze 3 tygodnie pisania memoire i jako szczęśliwa bezrobotna (tj. poszukująca pracy:) będę mogła znowu systematyczniej prowadzić bloga.