Nie wszystko da się zwalić na Santa Anę (Jakub Nowak, To przez ten wiatr)

Mam hysia na punkcie Sienkiewicza. Jest to hyś pieczołowicie hołubiony już niemal ćwierć wieku, od kiedy za namową nauczycielki historii przeczytałam Trylogię, by wystartować w szkolnym konkursie z jej znajomości, organizowanym przy okazji premiery filmu Ogniem i mieczem. W liceum wcale mi nie przeszło, więc kiedy w trzeciej klasie pisałam pracę na olimpiadę polonistyczną o literackich relacjach z podróży do Ameryki, Listy z podróży do Ameryki znalazły się obok książek Niemcewicza, Miłosza i Poświatowskiej w wybranej przeze mnie puli tekstów.

Piszę to wszystko, by wyjaśnić, dlaczego tak bardzo podekscytowała mnie już sama zapowiedź debiutanckiej powieści Jakuba Nowaka. Otóż epizod amerykański Sienkiewicza, Modrzejewskiej i pozostałych fascynował mnie, odkąd przeczytałam Listy. Sam pomysł komuny polskich artystów na plantacji winorośli za oceanem ma w sobie coś wręcz baśniowego, pierwiastek szalonej fantasmagorii. A cóż dopiero, gdy przyjdzie ktoś, kto na źródłowej nadbudowie postawi gmach swojej pisarskiej wyobraźni.

I cóż mogę powiedzieć? Na pewno nie dostajemy od Nowaka w To przez ten wiatr klasycznego westernu. W zasadzie to dostajemy powieść psychologiczną, w której najważniejsze (a przynajmniej najbardziej interesujące dla autora i dlatego napisane jako sprawcze – w opozycji do dosyć śmiesznych i nieporadnych męskich bohaterów) są kobiety. A już absolutną królową jest Modrzejewska. Ale nie tylko między nią a Sienkiewiczem wibruje na farmie w Anaheim seksualne napięcie. Ogólnie – gęsto tu od rozmaitych emocji i przeżyć, natomiast akcja przez zdecydowaną większość tekstu racjonowana jest bardzo skąpo. Relacje w komunie są na pierwszym planie, ale w tle Nowak niekiedy kilkoma zdaniami kreśli surową i bezwzględną amerykańską rzeczywistość dobitniej, niż gdyby przedstawiał ją wprost. Gdy czarnoskóry golibroda, pełniący w miasteczku także obowiązki kata, szepce pijanemu Sienkiewiczowi na ucho, że najbardziej lubi wieszać białych, można poczuć dreszcz. Mało który dobry uczynek pozostaje tu bez kary.

Jest zatem w tej powieściowej mozaice bezlik mistrzowsko napisanych fragmentów, poświęconych sprawom trudno wyrażalnym, takim jak miłość, zazdrość czy aspiracje. W całość jednak połączone są mocno pretekstowo. Więcej tu misternej mozaiki właśnie, pieczołowicie wycyzelowanych elementów, niż powieści z prawdziwego zdarzenia, bo fabuła ewidentnie interesuje Nowaka najmniej.

Dobitnie potwierdza to błyskawiczna końcówka w stylu Tarantino, pasująca do całości jak pięść do nosa. Podsumowując – przeczytać niewątpliwie warto, ale spodziewałam się czegoś innego (co samo w sobie nie byłoby problemem), a co więcej – zdecydowana większość powieści zdaje się prowadzić do czegoś zupełnie innego, niż to, co finalnie oferuje zakończenie, wzięte z zupełnie innego porządku (a to już jest pewien problem, niewątpliwie). Nie wszystko da się usprawiedliwić wpływem zdradzieckiego i mieszającego w głowie kalifornijskiego wiatru Santa Ana. Powieść Jakuba Nowaka To przez ten wiatr wydał Powergraph.