Inkwizytorskie ciąguuutki

Czyli o rety, daleeeeeeeeko jeszcze do końca drugiego tomu Ja, inkwizytor? Po co ja to czytam w takim razie, zapytacie. Z recenzenckiego obowiązku, odpowiem. Zrobiłam długą przerwę między pierwszym a drugim tomem, ale, o ile pierwsze opowiadanie (czy też minipowieść, 195 stron, Fabrycznych, ale zawsze), mimo niemiłosiernego rozciągania na siłę i prostoty fabularnego pomysłu zdołałam przeczytać w miarę bezproblemowo i szybko, to z drugim już nie idzie tak łatwo, oj, nie.
W Mleku i miodzie autor próbuje być dowcipny: na dzień dobry bez grama subtelności jedzie po pewnym popularnym i "kontrowersyjnym" krajowym polityku, ni mniej ni więcej, a obrzucając go inwektywami, co najwyraźniej sprawia mu frajdę. Classy. Następnie – i tu już załamałam się ostatecznie – nawiazuje do Robin Hooda. Nie samo nawiązanie mnie załamało, żeby była jasność. Rzecz w sposobie wykonania.
Nie mam pojęcia, co jeszcze mnie czeka, ale dobrych przeczuć, co tu kryć, też nie posiadam. Moja sympatia do Mordimera Madderdina zaczyna wyparowywać w tempie ekspresowym.