Policja stwierdziła, że żona Howella i mąż Hazel popełnili samobójstwo. Każde z kochanków poszło własną drogą i znalazło sobie nowego partnera. Collin miał z drugą żoną kolejną piątkę dzieci. Dopiero po 19 latach przyznał się do zbrodni. Kreacja człowieka zmagającego się przez cały ten czas z własnymi demonami to kolejny przykład maestrii jednego z moich ulubionych aktorów. Serial jest mroczny, duszny, angażujący i naprawdę przerażający. Paradoks stanowiący jego oś – religijność i potrzeba przynależności do kościelnej wspólnoty stały się motorem zbrodni, która nie wyszła by na jaw, gdyby Howell nie przyznał się ostatecznie kościelnej starszyźnie i nie został nakłoniony do pójścia na policję – jest chyba najstraszniejszy. Chociaż nie wiem, czy nie bardziej fascynuje mnie wątek Hazel – przedziwnej kobiety, która w planie zabicia dwojga ludzi widziała tylko jedną wadę – że raczej nie uda się ukryć winy ich małżonków. Potem zerwała kontakty z zabójcą, ale jednocześnie prowadziła zupełnie normalne życie, a gdy Howell się przyznał, zgrywała jego bezwolną ofiarę. Dobrali się w korcu maku, jak słowo daję. W każdym razie mocna rzecz, polecam.
P.S. Howell niedawno zasłabł w więzieniu, gdzie prowadził głodówkę w proteście przeciwko wyrokowi sądu pozbawiającemu go funduszy odłożonych na emeryturę. Wyrok zapadł, bo Howell molestował seksualnie pacjentki, którym wykonywał zabiegi w znieczuleniu.