Tak, można się dziwić, oburzać albo śmiać: jakkolwiek przygodę z kryminałem jako gatunkiem literackim rozpoczęłam we wczesnej podstawówce, ścieżki moje i A. Conan – Doyle’a jeszcze się do tej pory nie przecięły. Po lekturze Psa Baskerville’ów muszę powiedzieć, że wcale tego szczególnie nie żałuję.
Prawdopodobnie jest to klasyczny przypadek tak zwanej "lektury spóźnionej. Do tej pory obcowałam z wieloma twórczymi epigonami Doyle’a – to po pierwsze. Po drugie – gdybym pierwszy raz sięgnęła po Musierowicz dzisiaj (wiem, że to zestawienie nazwisk może się wydawać absurdalne, ale – choć na przykładzie zupełnie innego gatunku literackiego – dokładnie ilustruje zjawisko, o które mi chodzi) – z dużą dozą prawdopodobieństwa nie byłabym zachwycona, a zażenowana. Ponieważ jednak pierwszy raz sięgnęłam po nią jako nastolatka, do dziś mogę wracać do Kwiatu kalafiora czy innych wczesnych części cyklu i przeżywać te same pozytywne emocje, co lat temu piętnaście. Potęga wspomnień i sentymentu.
Na Doyle’a z oczywistych względów nie mogę spojrzeć przez taki różowy filtr. Możliwe, że patrzę nań nawet surowiej niż na to zasługuje, ale to dlatego, że całe lata słuchałam o potędze jego talentu. Jaki to on nie wspaniały, wielki, przełomowy i klasyczny. A tymczasem jawi mi się (po lekturze Psa) jako sztywny i dosyć przewidywalny – możliwe, że dlatego, że chwyty, w których stosowaniu był pionierem, zdążyłam już oswoić – weszły do kanonu kryminału.
Największym zawodem jest jednak postać Holmesa – zamiast finezyjnego geniusza godnego bezwarunkowego podziwu dostałam antypatycznego bufona, który traktuje zapatrzonego w niego Watsona właśnie niczym wiernego psa. Pobłażliwie, z wyższością, pochwali go od czasu do czasu, żeby się biedny doktor nie dąsał. Ale w istocie uważa go za poczciwego głuptaka.
I jeszcze żebyż ta zagadka w istocie wymagała jakiejś nadludzkiej przenikliwości – Holmes kilkakrotnie określa ją jako najbardziej zawikłaną ze swych dotychczasowych spraw. Tymczasem trudniejsze były nawet zagadki w niektórych częściach Trzech detektywów (tych czytałam, kiedy trzeba, tj. mając lat naście – i nie, nie dlatego tamtejsze zagadki wydają mi się trudniejsze:>), a nawet niektórych odcinkach Scooby-doo😛
Doyle nie zaoferował nic – ani intrygujących postaci, ani zaskakującej fabuły, ani stylu, który wyrównałby niedostatki na dwóch pierwszych polach.
I teraz nie wiem, czy miałam pecha, bo Pies należy do słabszych historii z cyklu o kryminalistyku z Baker Street, i warto spróbować czegoś innego, czy też w takim jak mój – spóźnionym – przypadku pierwsze podejście do Holmesa powinno być zarazem ostatnim?