Dwanaście przekroczonych granic (Harda Horda, antologia opowiadań)

Harda Horda, czyli Fantastic Women Writers of Poland, to była początkowo nieformalna grupa wsparcia współczesnych polskich pisarek fantastycznych, o której genezie i dotychczasowych poczynaniach zainteresowani mogą sobie poczytać pod linkami zamieszczonymi na wstępie (prowadzą one do strony internetowej oraz facebookowego profilu grupy). Natomiast w niniejszym poście zamierzam skoncentrować się na najświeższym oficjalnym efekcie działań Hardej Hordy, czyli antologii opowiadań, która ukazała się kilka dni temu nakładem Wydawnictwa SQN.

Motywem przewodnim zbioru jest przekraczanie granic, co jest o tyle ciekawe, że samo powstanie HH było swoistym przekroczeniem pewnej granicy, gdyż do tej pory (wbrew faktycznemu stanowi rzeczy, potwierdzanemu m.in. rokrocznie nominacjami do środowiskowych nagród) fantastyka traktowana była jako domena męska, w którą autorki wkraczały incydentalnie, a zatem pisana przez nie literatura fantastyczna była  taką niszą w już istniejącej rynkowej niszy. Wiecie, rozumiecie  – pierwsza z tych nisz to ta, którą większość czytelników i krytyków omija szerokim łukiem, bo to, panie, smoki i statki kosmiczne, bajki dla dzieci, a nie żadna poważna literatura. Szkoda czasu. Niszę drugą omija natomiast spora część czytelników fantastyki, bo to, panie, same błyszczące wampiry, paranormalne romanse, a nie wartościowa literatura. Szkoda czasu.

Antologia Hardej Hordy, mam nadzieję, pomoże zrzeszonym w niej autorkom przekonać do sięgnięcia po swoją twórczość pewną część przedstawicieli zarówno pierwszej, jak i drugiej grupy. Stanowi bowiem niezbity dowód (jeśli ktoś takowego potrzebował), że fantastyka pisana przez kobiety to dobra, różnorodna literatura, której jak najbardziej warto poświęcić czas i uwagę. Formalna przynależność autorek do tej samej grupy to w zasadzie jedyny wspólny mianownik, pod jaki można podciągnąć zawartość antologii. Motyw przekraczania granic w każdym tekście potraktowany został bowiem w sposób bardzo indywidualny, dający zarazem pewne pojęcie o wyznacznikach stylu i rodzaju fantastyki (czy, szerzej, metody literackiej) preferowanej przez każdą autorkę. Na podstawie tych próbek można zatem wyrobić sobie przynajmniej wstępną opinię co do tego, czy warto kontynuować znajomość z daną twórczynią. O ile nie zetknęliście się z żadną z nich do tej pory, o co w sumie trudno, gdyż wszystkie członkinie Hordy mają za sobą spore pisarskie doświadczenie, niektóre napisały już po kilkanaście książek, w tym także kryminalnych czy obyczajowych.

Ja przed lekturą nie znałam jedynie twórczości Magdaleny Kubasiewicz, po którą teraz na pewno siegnę, gdyż jej – napisana zgrabną, lekko archaizowaną frazą – historia o nekromancie, który w nawiedzonym domu musi dokonać niełatwego wyboru, przekraczając tym samym swoistą etyczną granicę, bardzo przypadła mi do gustu. Z radością dowiedziałam się, że opowiadanie Dokąd odeszły cienie jest częścią cyklu, i na pewno poszukam innych utworów wchodzących w jego skład. Lektura tekstu z Hardej Hordy przekonała mnie też ostatecznie do sięgnięcia po chwaloną przez recenzentów tegoroczną powieść autorki Gdzie śpiewają diabły.

Marta Kisiel w otwierającym antologię krótkim i nastrojowym opowiadaniu Jawor zadaje kłam własnemu twierdzeniu o rzekomym braku umiejętności tworzenia krótkich form. Ja tę akurat autorkę w opowiadaniach zdecydowanie preferuję, mocniej tu wybrzmiewają jej częstokroć znakomite pomysły. Tak jest i tym razem – atmosfera letniej dzięciecej eskapady w Zakazane Miejsce skontrastowana zostaje z prawdziwym, mrocznym znaczeniem tekstu starej piosenki o Jaworowych Ludziach. Utwór – kameralny i oszczędny – zostaje z czytelnikiem dzięki świetnie wykreowanemu klimatowi oraz mocnej puencie.

Podobnie kameralna i równie przejmująca (choć w zupełnie inny sposób) jest Dróżniczka Aleksandry Janusz. To SF bliskiego zasięgu, ale uwaga autorki, a z nią i czytelnika, koncentruje się na końcu prywatnego mikroświata tytułowej bohaterki – starzejącej się Japonki, dla której sensem życia pozostała praca. Autorka porusza tu problem, który może stać się aktualny szybciej, niż myślimy. I nietypowo dla SF mówi: innego końca świata nie będzie, ale taka prywatna apokalipsa to aż nadto. Tekst ma jeszcze większą siłę rażenia, jeśli czytelnik (jak ja) oczekuje lekkiego, humorystycznego tonu, jaki mimo wszystko dominował w oryginalnej i docenionej przez miłośników fantastyki serii science fantasy Kroniki Rozdartego Świata. Według mnie jeden z najlepszych punktów całej antologii.

Ale największe wrażenie wywarło na mnie Jest nad zatoką dąb zielony Agnieszki Hałas. Opowiadanie absolutnie niezwykłe, gatunkowo również przynależące do SF bliskiego zasięgu, bowiem przedstawia ideę immortalizacji, czyli cyfryzacji świadomości zapewniającej namiastkę życia wiecznego.  Nie wiem, czy była tu inspiracja, ale mnie ten pomysł skojarzył się z najlepszym odcinkiem Black Mirror, czyli San Junipero. Jednak nie wszystkim dane będzie przekroczyć granicę nieśmiertelności, przynajmniej na początkowym etapie rozwoju technologii. Niektórzy nadal będą musieli stawiać czoła perspektywie rozdzierającej żałoby, z którą może nieco łatwiej byłoby sobie poradzić, gdyby dało się uwierzyć w zaświaty. Nic więcej nie zdradzę o tym znakomitym, wielowymiarowym tekście, poza tym, że się przy lekturze popłakałam.

Bohaterka opowiadania Anny Kańtoch w liście skierowanym do Szanownego pana M. opisuje historię ich dawnej przelotnej znajomości, która stała się dla niej okazją do przekroczenia sporej ilości nieprzebytych wcześniej granic – dzieciństwa, konwenansów, nienawiści i wpojonej wychowaniem etyki. Jest to tekst przewrotny, gdyż ma wszystkie wyznaczniki formalne potocznie rozumianej literatury kobiecej oraz wymowę całkowicie z tym rekwizytorium kontrastującą.

Bezduch Martyny Raduchowskiej dość mocno powiązany jest z jej drugą powieścią o szamance od umarlaków Idzie Brzezińskiej, czyli Demonem luster, jednak broni się też jako samodzielna całość. Opowieść o człowieku, który nie chciał przekroczyć granic zawodowej etyki na prośbę zrozpaczonej żony, a gdy utracił miłość, zaszedł dalej, niż sam podejrzewał, że to możliwe.

Ewa Białołęcka, inspirując się częściowo (być może) swoją znakomitą konwentową prelekcją, w tekście zatytułowanym Tylko nie w głowę przedstawia apokalipsę zombie oczami samotnej, cierpiącej na depresję właścicielki sympatycznej kotki Mili. Żywe trupy po przeczytaniu tego opowiadania już nigdy was nie przerażą, gdyż jest ono pełne humoru i wiary w zdrowy rozsądek oraz instynkt samozachowawczy jednostki, nawet takiej o (bezpodstawnie) zaniżonym poczuciu własnej wartości.

Anna Hrycyszyn w Z góry nie patrzą stworzyła niezwykle oryginalną wizję świata przyszłości, której potencjał w moim odczuciu nie został jednak do końca wykorzystany, głównie  przez zbytnią skrótowość pojawiającą się w drugiej części opowiadania.

Milena Wójtowicz w Locie wieloryba i Aleksandra Zielińska w Po drugie posługują się motywem światów równoległych (czy też przyległych) i jest to chyba najbardziej jaskrawy przykład, że nawet taka ilość podobieństw nie wpływa na charakter tekstu, bo trudno by mi było wskazać w zestawie dwa równie biegunowo odległe. Po drugie to raport z rodzinnego dramatu (w którym kompletnie nie przekonała mnie osoba narratorki, zdecydowanie zbyt dojrzałej jak na jej deklarowany wiek). Natomiast bohaterką tekstu Wójtowicz jest córka czołowego polskiego nacjonalisty, która w ramach odcinania się od korzeni szmugluje magiczne artefakty z równoległego świata i sypia z obcym.

Anna Nieznaj w Ognistym warkoczu pokazuje między innymi, jak koniec świata (i jego nowy początek) oraz podróże kosmiczne potrafią skomplikować i bez tego niełatwe relacje rodzinne.

Natomiast Aneta Jadowska w Zielonej zemście, którą chyba trzeba by było zakwalifikować jako ekologiczne fantasy, dowodzi, że wystarczy nieco pracy, kreatywności i cierpliwości, by, nie naruszając rygorystycznych praw magii, wymierzyć sprawiedliwość pozornie bezkarnym niegodziwcom. A przy okazji, za co bardzo dziękuję, uświadamia czytelnikom, dlaczego nie powinno się parkować na miejscach dla niepełnosprawnych. Niestety, nie dla wszystkich jest to oczywiste.

Spośród dwunastu tekstów jeden oceniam jako wybitny, trzy jako bardzo dobre, a resztę, mimo pewnych zastrzeżeń, jako naprawdę przyzwoite. Chyba tylko opowiadanie Anety Jadowskiej kompletnie nie trafiło w moją czytelniczą wrażliwość. Jak na antologię jest to wynik zdecydowanie ponadprzeciętny, co tylko potwierdza, że naprawdę warto zainteresować się Hardą Hordą. Podkreślam z całą stanowczością – nie jako fantastyką. Nie jako literaturą  kobiecą. Jako zbiorem dwunastu dobrych opowiadań, który dostarczy refleksji, rozrywki, a kto wie? Może stanie się także punktem wyjścia do szerszych czytelniczych poszukiwań. Jeśli się skusicie, koniecznie dajcie znać, jakie mieliście wrażenia!