Dzisiejsze święto, czyli Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich, postanowiłam uczcić nową notką. I to nie byle jaką, bo recenzją przedpremierową najnowszej powieści Anny Kańtoch. Samotnia odbiega od dotychczasowych niefantastycznych utworów autorki pod kilkoma względami. Nie jest to kryminał, raczej thriller obyczajowy z pandemią w tle (choć denatów na jego kartach bynajmniej nie brakuje). Nie mamy jednak do czynienia z typowym śledztwem, policja występuje wyłącznie w charakterze dekoracji, i, niekiedy, straszaka.
Z zagadkami i rosnącym stosem zwłok musi się zmierzyć autor kryminałów, Leon Cichy, o którym powiedzieć, że ma pilniejsze problemy niż zabawa w detektywa, to nic nie powiedzieć. Nasz protagonista był w czepku urodzony, wszystko mu się udawało, łącznie z karierą literacką, co, jak wiadomo, w Polsce jest trudniejsze niż gdzie indziej. Tymczasem już debiutancka powieść Cichego, napisany jeszcze na studiach kryminał Uciekaj albo giń, została w krótkim czasie bestsellerem. Także w życiu prywatnym Leona wszystko szło jak z płatka – poślubił licealną miłość, a z każdych tarapatów umiał się wykręcić z pomocą wrodzonego uroku osobistego.
Kluczowy w powyższym opisie jest jednak czas przeszły. Pula szczęścia naszego bohatera najwyraźniej się wyczerpała, i to w sposób dość dramatyczny. Małżeństwo rozpadło się bez wyraźnego powodu, a włoskie wakacje, które sobie zorganizował poza sezonem, przyniosły wprawdzie przyjemny romantyczny epizod z dwudziestolatką, nieoczekiwanie zakończony spontanicznym ślubem, jednak już pierwszego dnia po powrocie do Polski Cichy na skutek wypadku stracił wzrok. I tyle było z nowego otwarcia. Chyba że za nowe otwarcie uznać fakt, że pod świeżo poślubioną żonę Julię podszywa się, według wszelkich dostępnych Leonowi przesłanek, jakaś inna osoba.
Samotnia wymyślona została bardzo ciekawie. Pierwszym wyzwaniem było postawienie w centrum intrygi postaci, która musi oswoić się z bardzo poważną niepełnosprawnością, odbierającą jej na obecnym etapie w zasadzie jakiekolwiek możliwości samodzielnego działania. Leon jest nie tylko niemal całkowicie zależny od pomocy innych, ale też w zasadzie bezbronny. Dlatego nie bardzo może pozwolić sobie na otwartą konfrontację z kobietą, która się nim opiekuje, a w szczególności na zarzucenie jej, że nie jest osobą, za którą się podaje. Akcja powieści osadzona została w pierwszych miesiącach pandemii, a Cichy mieszka z nową żoną w domu w Samborowiczkach, niewielkiej miejscowości w powiecie strzelińskim, i to ponad kilometr od centrum wsi. Wszędzie trzeba więc dojeżdżać i dlatego Leon przy podziale majątku po rozwodzie zabrał samochód, ale teraz, z oczywistych powodów, go nie poprowadzi. Jego izolacja jest zatem podniesiona nawet nie do kwadratu, a wręcz do sześcianu.
Dodatkowo nie może pisać, więc rozdziały powieści stanowią kolejne nagrania z dyktafonu, co jest ciekawym zabiegiem formalnym. Biorąc pod uwagę trudny punkt wyjścia, nie należy oczekiwać po Samotni dynamicznej akcji. Nie oznacza to jednak, że ta duszna, klaustrofobiczna opowieść, w której współdzielimy z bohaterem narastające poczucie zagrożenia (szybko okazuje się, że nawarstwiające się tragiczne zdarzenia pozostają najprawdopodobniej w niejasnym związku z fabułą jego debiutanckiej powieści), nie wciąga i nie angażuje. Autorka zadbała o to, by, za sprawą kolejnych zwrotów akcji, kontrolować i stopniować napięcie, a najbardziej spektakularnego twista zostawiła na deser. Czyta się zatem błyskawicznie, by na koniec zbierać szczękę z podłogi.
Nie będzie to jednak moja ulubiona powieść Anny Kańtoch, przede wszystkim dlatego, że tym razem nie przekonały mnie motywacje stojące za kluczowymi z punktu widzenia intrygi decyzjami i zachowaniami niektórych postaci. Te jednak ujawnione zostają dopiero w końcowych partiach powieści, zatem zachęcam was do samodzielnej oceny ich wiarygodności. To bardzo subiektywna kwestia.
Tytuł – nazwa wiejskiej posiadłości Leona Cichego – to klucz do wielowarstwowej opowieści o odosobnieniu: wybieranym samodzielnie, narzucanym przez stan zdrowia, miejsce zamieszkania czy niezależne od nas okoliczności. Samotni bywamy także w tłumie, a nawet wśród osób pozornie najbliższych. Nic w tej historii nie jest takie, jak się wydaje, nawet jeśli, w odróżnieniu od bohatera, widzimy więcej niż tylko światło. Ciemność bywa doskonale ukryta.