Cykl Elżbiety Cherezińskiej, zapoczątkowany Sagą Sigrun, w którego skład weszły także Ja jestem Halderd oraz Pasja według Einara, zamykają Trzy młode pieśni. Czytelników niezaznajomionych z cyklem gorąco zachęcam do sięgnięcia po wcześniejsze tomy (i nie zrażania się pewną cukierkowością baśniowego pierwszego, drugi jest o wiele lepszy, a trzeci specyficzny). Wtedy wróćcie do reszty niniejszej notki, bo zawiera drobne spoilery.
Bohaterami tej powieści są dzieci Sigrun i Regina: Bjorn i Grudrun, a także Ragnar, syn Halderd i Einara, który nie zna tożsamości swojego ojca. Prawie połowa książki to wydarzenia całkiem nowe, lub takie, o których we wcześniejszych powieściach były niewielkie wzmianki, ale które miały miejsce poza narracyjnym kadrem. Chyba tylko drugi tom jest lepszy od tego, co dostajemy obecnie. W końcu można w pełni docenić, jak drobiazgowo zaplanowaną całość stanowił od samego początku cykl. Nie brakuje tu autentycznych zaskoczeń, przy czym nie wszystkie są pozytywne (tożsamość Starego). Nie brak też elementów fantastycznych, i znów, niektóre wypadają bardzo dobrze (przeistoczenia berserków), inne budzą mieszane uczucia (wizje Gudrun, serce Starego).
Przede wszystkim jednak, dzięki trójce wyjątkowych narratorów, powstaje historia, od której nie można się oderwać. Osadzona w wiernie oddanych realiach, klimatyczna, porywająca, wyjątkowa. Prawdziwa saga, tylko że o codzienności. O przyjaźni, braterstwie, nieoczekiwanej miłości, wielkiej cenie magii i gorzkich rozczarowaniach, jakie niesie życie. To naprawdę świetne zwieńczenie znakomitej serii. Szczerze zachęcam do zapoznania się z nim przede wszystkim tych, którzy po Pasji według Einara stracili serce do Północnej Drogi. Magia wróciła. Od dłuższego czasu polska powieść nie dostarczyła mi tak wiele przyjemności. Aż zastanawiam się na fali tego zachwytu nad sięgnięciem po Koronę śniegu i krwi.