Na Sielanki czaiłam się bardzo długo, aż w końcu udało mi się je dorwać w jakiejś promocji za 14,90 zł. W odróżnieniu od Lincolna w Bardo, który – po wszystkich przeczytanych zachwytach – był dla mnie pewnym rozczarowaniem, ten zbiór opowiadań oceniam bardzo dobrze. Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jestem przekonana, że całościowo zasługuje nawet na wyższą ocenę niż 10. grudnia. Jest to dosyć zastanawiające, biorąc pod uwagę, że Sielanki zawierają teksty sporo wcześniejsze.
Przechodząc jednak do samych opowiadań, to jest ich sześć. Tytułowe i najdłuższe na rynku amerykańskim kwalifikowane jest jako novella. Chciałam dać sobie czas na ich przemyślenie, i chyba nawet coś z tego wyszło, bo teraz widzę, że pierwsze 4 są o ludziach postawionych – z różnych powodów – w sytuacji bez wyjścia. Bohater Sielanek musi zdradzić swoje zasady, by zachować zatrudnienie w korporacji, bo jest jedynym żywicielem rodziny z ciężko chorym dzieckiem. Neil, którego spotykamy w tekście Winky, chciałby odmienić swoje życie zgodnie z zaleceniami coacha, ale nie może tego zrobić, tak z poczucia obowiązku, jak i z wygodnictwa. W Morszczynie ciotka wraca z martwych, by przestrzec młodych dorosłych, których wychowywała, że jeśli nie przełamią schematów wyuczonej bezradności, zmarnują sobie życie podobnie jak ona. W opowiadaniu Koniec Oszołoma na tym świecie – najsmutniejszym ze wszystkich, a konkurencja jest bardzo ostra – nastolatek będący ofiarą przemocy psychicznej pierwsze dobre słowo na swój temat słyszy od obcego człowieka w ekstremalnej sytuacji i nawet wtedy je neguje.
Dwa ostatnie opowiadania trochę odwracają ten ponury trend. Nieszczęście fryzjera, w sumie dosyć zabawny tekst, w którym czytelnik rozumie (zupełnie inaczej niż narrator), skąd biorą się miłosne niepowodzenia bohatera, ma nawet coś na kształt ewentualnego – bo nieprzesądzonego z uwagi na egocentryzm i paskudny charakter protagonisty – happyendu.
Z kolei Wodospad kończy akt absolutnie nielogicznego i prawdopodobnie bezużytecznego bohaterstwa, jakby autor wbrew własnym przekonaniom nie wyzbył się ostatnich iskierek wiary w lepsze cechy ludzkości.
Tak że takie to u Saundersa sielanki – cyniczna i bezwzględna dekonstrukcja kapitalistycznego egoizmu, z wyraźną niechęcią zabarwiona odrobiną nadziei.
Tłumaczył Michał Kłobukowski (genialny tłumacz, ale nie wszystkie jego decyzje mi się podobały, szczególnie dziwaczny był uspawany zamiast np. ubzdryngolony czy nawalony na kogoś pijanego), a wydało Wydawnictwo Znak. Dobra, dająca do myślenia proza, zatem zdecydowanie polecam.