Love Caine

I jakoś mi przejść nie chce, więcej, po ukończeniu wczoraj wieczorem lektury najnowszego tomu, czyli Prawa Caine’a, nabrałam strasznej ochoty na przeczytanie całości cyklu po raz drugi.

Co jest o tyle dziwne, że zwykle nie lubię takich ryzykownych zabaw z cofaniem się w czasie i skakaniem w przestrzeni, jakie Stover w najnowszej powieści serwuje. Tym lepsza chyba reszta jest:), że zdołała mi to przykryć i nie wpłynęło negatywnie na ogólną ocenę.

Nowa powieść to ze względu na szachrajstwa temporalne i różnego innego rodzaju triki dość skomplikowana mieszanina elementów nowych i znanych z części poprzednich. Dobrze by było przed lekturą przypomnieć sobie choć poprzednią część, bo rok to jednak długo, pamiętałam tylko ogólny zarys fabuły Czarnego Noża. Ale i bez tego połapać się można, choć jakiś czas to zajmuje. No i prolog dostajemy na końcu:)

Niemniej, dla mnie konieczność składania sobie tego wszystkiego stanowiła wartość dodaną. Caine się starzeje, czy też może emocjonalnie dorasta? Więcej jest introspekcji, dialogów, interakcji z innymi istotnymi postaciami, a mniej jatki – i mnie taka zmiana proporcji bardzo odpowiada. Ten tom jest przełomowy dla relacji Hari-Duncan.

Nie oznacza to, że Caine nie pozostaje sobą – cynikiem rzucającym równie sprawnie nożami, jak zabójczymi grypsami:) Sporo tu humoru i błyskotliwie zabawnych dialogów.

Tak, jestem zakochana w Cainie:) Wpływa to zapewne na obniżony krytycyzm wobec jego przygód, więc proszę brać poprawkę. Nie umiem się oprzeć takim poharatanym emocjonalnie i z radością patrzę, jak im się nieco karta odwraca i dostają swoją gorzką odrobinkę szczęścia. Taka wada fabryczna.