Czwarty (i ostatni) tom litewskiej sagi o rodzie Narwojszów Silva rerum (tłumaczył Kamil Pecela, a wydało Wydawnictwo Literackie) przypadł mi do gustu zdecydowanie bardziej niż trzeci. I nawet wiem bez najmniejszych wątpliwości, dlaczego tak się stało. Rzecz w bohaterze, czyli urodzonym w 1742 roku Franciszku Ksawerym Narwojszu z Milkont. O ile protagonista tomu trzeciego, stryj Franciszka, Piotr Antoni, był typem skrajnie antypatycznym (co samo w sobie też było ciekawą i konsekwentnie zrealizowaną decyzją autorki, ale bynajmniej nie ułatwiało czytelnikowi stania po jego stronie), to jego bratanek stanowi jego skrajne wręcz przeciwieństwo. Wyrwany z rodzinnego dworku jako sześciolatek, przez kolejne 8 lat nie zobaczył rodziców ani rodzeństwa. Ojciec – za namową brata, Piotra Antoniego właśnie, który zresztą sponsorował całe przedsięwzięcie, zdecydował się na oddanie Franka do nowicjatu jezuitów w Nieświeżu. Dla dziecka ta decyzja zaowocowała straszliwą traumą, figurę ojca zastąpił chłopcu właśnie Piotr Antoni, który interweniował, broniąc go swoim autorytetem przed fizyczną przemocą ze strony zakonników. I to też jest majstersztyk wykonany jakby mimochodem, bo o ile w poprzedniej odsłonie był Piotr Antoni bohaterem raczej jednoznacznie negatywnym, to w opowieści bratanka mamy okazję zobaczyć jego lepszą stronę. Taką, jakiej nie widywały jego własne dzieci. Opiekuna, inspiratora i wzorzec postępowania.
Historia Franciszka Ksawerego, chłopca, który nie chciał być księdzem, więc został genialnym matematykiem w kostiumie byłego jezuity, jest niezwykła nie tylko z powodu wręcz fantastycznych chwilami kolei jego losu, splecionego nierozerwalnie, za pośrednictwem jego późniejszego protektora, podskarbiego litewskiego Tyzenhauza, z panowaniem i światłymi ideami Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Jest może nawet bardziej poruszająca w warstwie czysto prywatnej, gdyż Franciszek Ksawery, po odtrąceniu przez rodzinę, przeżywa najpierw nie do końca uświadomioną fascynację kolegą z nowicjatu i epizod molestowania seksualnego przez starszego księdza, potem, jako dziewiętnastolatek, zakochuje się czysto platonicznie w przygodnie spotkanym francuskim naukowcu (uczucie to przetrwa do późnej starości), a następnie, już w Anglii, gdzie w pewnym momencie rzuca go kapryśny los, przeżyje romans a rebours z niezwykle inteligentną kobietą. Jest to bowiem bohater przede wszystkim sapioseksualny (czyli pociąga go intelekt potencjalnych partnerów), a jego ostateczną największą miłością i sensem życia okazuje się po wszelkich perturbacjach wyższa matematyka.
Jak ciekawy by życiorys Franciszka Ksawerego nie był (a fascynujący jest), to w tle jest jeszcze cała masa tej chaotycznie oświeconej schyłkowej Rzplitej Obojga Narodów – dążenia do reform, demokratyzacji nauki, budowy manufaktur, wyzwolenia chłopów. Bo w powieści właściwej, niejako na marginesie, wspomniany jest tylko pierwszy rozbiór. Drugi i trzeci, Powstanie Kościuszkowskie i konfederacja targowicka, kumulują się błyskawicznie w ostatnim rozdziale, grzebiąc nadzieje na faktyczny postęp. Zagranicą, gdzie przed 1783 przypadkiem spędził całe lata, Franciszek Ksawery przeszedł drogę od śpiącego w publicznych parkach żebraka do wysoko postawionego wolnomularza. W kraju dostał za swoje uzdolnienia katedrę matematyki na uniwersytecie wileńskim w wieku 21 lat, a zatem w 1763 (odebraną po kilku miesiącach przez zwykłą zawiść starszych jezuitów, którzy dodatkowo zesłali go do uczenia kilkulatków poetyki w Grodnie, bo pierwszą zasadą zakonu była hierarchia). Odwaga bycia mądrym nigdy nie była u nas w cenie. I dlatego Rzeczpospolita musiała upaść. Co wspaniale opisuje wieloaspektowa, porywająca saga Silva rerum, którą gorąco polecam.