I po bliźnie

Jednak coś mi się potentegowało poprzednim razem, bo wpis o Dworcu Perdido jest z marca 2009, więc kontynuacja czekała niecałe dwa lata, a nie trzy, ale mniejsza z tym.
Blizna jest lepsza od Dworca pod każdym względem, jaki przychodzi mi na myśl. Przede wszystkim nie przynudza tak straszliwie na początku (w przypadku Dworca wstęp zajmował 130 stron, na których można było z powodzeniem odpaść). Po wtóre – nie przynudza w ogóle. Jest bardzo dynamiczna i wciągająca, nieustannie podtrzymuje zainteresowanie odbiorcy, nie tylko samą akcją, ale też mnóstwem "drobnych", a naprawdę imponujących pomysłów pobocznych (najbardziej podobała mi się wizja wampirów mieszkających w chlewikach w Cromlech, krainie żywych trupów; ale wymienić trzeba również ludzi-moskitów, gryndylow, i oczywiście awanka). Entourage, czyli pływające miasto pirackie, niekoniecznie mnie zachwycił, ale przynajmniej nie przeszkadzał, pozostając w tle, czyli dokładnie tam, gdzie jego miejsce. Nie kupiłam też koncepcji kopalnictwa możliwości, ale to już czysto subiektywna kwestia. W ogóle w Mieville’u irytuje mnie to, co inni cenią, czyli demonstracyjny sposób, w jaki popisuje się on swoją wyobraźnią, wtykając to, owo i jeszcze trochę (tym razem przede wszystkim posążek grindylow).
Zafascynowały mnie postaci, przede wszystkim Uther Doul i Brucolac – szkoda, ze władca Pragnieniowic dostał tak mało przestrzeni.
Ciekawie poprowadzona jest też postać główna, czyli Bellis Coldwine – bez zafałszowań, szybkich psychologicznych transformacji, przekonująco. Autor nie stara się, żebyśmy ją polubili, a nawet można powiedzieć, że wręcz przeciwnie.
Najbardziej irytująco podręcznikowy wątek relacji Tannera Sacka z Szeklem tonuje wprowadzona pomiędzy nich postać kochanki chłopaka, ale i tak dobrze, że jest to opowieść w sumie marginalna. Szekel jest potrzebny tylko do znalezienia książki.
Pomysł na Kochanków mnie nie przekonuje, jest po pierwsze obrzydliwy, a po drugie sztuczny i sztucznie zakończony.
Jeśli spojrzeć na fabułę po ukończeniu lektury, to jawi się ona nieco bezsensowną – płynęli, płynęli, prawie dopłynęli i zawrócili. Ale w trakcie czytania się tego nie odczuwa. Dużo też wynagradzają końcowe niedopowiedzenia – prawdziwe majstersztyki.
Konkludując, druga książka autor przekonał mnie do siebie dużo bardziej niż pierwszą.