Niektóre fascynacje umierają trudniej i dłużej niż inne. Tym, a nie własnym masochizmem, wolę tłumaczyć szybkie sięgnięcie po pierwszy w karierze Nesbo zbiór opowiadań mimo ostatnich rozczarowań, jakimi były dla mnie jego najnowsze powieści (przede wszystkim groteskowy Hamlet i dosłownie żenujące Królestwo, ale także Nóż, miejmy nadzieję, że ostatnia odsłona mojej ukochanej serii kryminalnej o Harrym H.). Była we mnie cicha nadzieja wiernej fanki: a może właśnie krótka forma pozwoli autorowi na spektakularne odrodzenie, tak ewidentnie potrzebny drugi oddech? Choć przecież wiem, że opowiadania są najtrudniejszym i najbardziej bezwzględnym probierzem literackiego rzemiosła, brutalnie obnażającym zarówno koncepcyjne, jak i warsztatowe braki. Ale nadzieja nie przynależy do sfery racjonalności. Nie potrzebuje dużo pożywki, by trwać.
Po zapoznaniu się z siedmioma tekstami, z których 3 (Londyn, Kolejka, Przyznanie się do winy) to zaledwie miniaturki, a tytułowa Zazdrość stanowi niemal połowę objętości wydawnictwa, mam dwa główne przemyślenia. Pierwsze to takie, że Nesbo złożył ten zbiór głównie dla pieniędzy, z pomysłów prostych, bardzo podobnych i w dużej mierze przewidywalnych. W zasadzie wszystkie teksty oprócz Kolejki (poświęconej zemście) i najlepszego w zbiorze, właśnie poprzez odmienność i zawarcie w tekście jedynego naprawdę zaskakującego twista, Odda – są o zdradzie. Choć, po namyśle, Odd też w jakimś sensie jest o zdradzie, jednak nie w relacjach damsko-męskich, a takiej popełnionej na głębszym, mniej dosłownym poziomie.
Po drugie, Nesbo wyraźnie cierpi na deficyt pomysłów. Ogrywa tutaj w paru wariantach dosłownie to samo. Zawsze – ponownie, z wyjątkiem Kolejki – narratorem/protagonistą jest mężczyzna. Jeden jedyny raz to kobieta pada ofiarą męskiej zdrady, poza tym to zawsze ona jest niewierna. No i musi paść trup. Od tej zasady nie ma wyjątku. Dlatego tak trudno tutaj o zaskakujący zwrot akcji, a ten, który autor z takim mozołem buduje w Zazdrości, po wszystkich wcześniejszych rozegraniach naprawdę nie stanowi zaskoczenia (zastanawiająca jest tylko głupota/skłonności samobójcze głównego bohatera, ale problemy z prawdopodobieństwem psychologicznym i logiką zachowań postaci to już niestety nowy znak rozpoznawczy Norwega). Być może zbliżona tematyka wszystkich utworów to przemyślana decyzja, ale moim zdaniem nie wyszła całości na dobre.
Żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie są to teksty beznadziejnie. Ale byłam w stanie przerwać lekturę w dowolnym momencie i nie spieszyło mi się do jej ponownego podejmowania. Nie z tym przywykłam kojarzyć utwory Nesbo. Nawet te ewidentnie mniej udane przykuwały i budziły gorące emocje, w tym pragnienie poznania zakończenia. Przeciętność to było jego przeciwieństwo, a nie najbardziej adekwatne określenie podsumowujące. Można, ale jest tyle lepszych rzeczy, że na drugi raz poważnie bym się zastanowiła. Tłumaczyła Iwona Zimnicka.