Nucky, Nucky, Nucky:)

Czyli Enoch T., moja najnowsza miłość:) Do Steve’a Buscemiego mam słabość od czasów Rodziny Soprano, gdzie brawurowo wcielił się w kuzyna Tony’ego. Do tej pory był jednak raczej aktorem drugiego planu. Teraz, jako główny bohater Zakazanego imperium, wręcz rozkwita. A do klimatów gangstersko-prohibicyjnych mam słabość chyba jeszcze od czasów, kiedy nie do końca rozumiałam, co właściwie oznacza prohibicja:] Czyli od dawna.
Wychodzi na to, że Zakazane imperium musiało mi się spodobać, nawet gdyby pozostałe role nie zostały tak świetnie obsadzone, a scenariusz nie był tak znakomicie rozpisany, nawet w najmniej z pozoru istotnych wątkach pobocznych.
HBO to jednak HBO, w ich wykonaniu seriale amerykańskie mogą śmiało iść w paragon z produkcjami BBC. Klimat tej serii jest tak znakomicie prawdziwy, że Mad men powinien się wstydzić. Czysta przyjemność, ot, co. Aż się cieszę, że zwlekałam z oglądaniem tak długo, bo teraz lada dzień będzie ciąg dalszy:) I tu, choć mam plan poczekać z oglądaniem na ukazanie się całości sezonu, to jednak moje wewnętrzne przekonanie co do tego, czy wytrwam w postanowieniu, trudno nazwać przesadnie głębokim.
W każdym razie, o ile ktoś poza mną jeszcze nie widział, gorąco polecam.
A sama nabrałam ochoty na dokończenie przerwanej ponad rok temu lektury książki Wrogowie publiczni o tych, którym zawdzięczamy powstanie FBI: ot, by pozostać dłużej w tym niesamowitym klimacie:)