Tytuł w sumie sporo zdradza co do materii najnowszego non fiction z Serii Amerykańskiej Wydawnictwa Czarnego. Jednocześnie niesamowicie trudno napisać coś konkretnego na temat tej pozycji bez zdradzania kluczowych faktów. Ale spróbuję, bo zależy mi na tym, żeby was do sięgnięcia po książkę Benjamina Gilmera (tłumaczył Mariusz Gądek) zachęcić. Jest to historia tak niesamowicie nieprawdopodobna, a zarazem symptomatyczna dla wielu systemowych bolączek (przede wszystkim wymiaru sprawiedliwości i ochrony zdrowia, ale zdecydowanie nie tylko) USA. Oryginalny tytuł to The Other Doctor Gilmer (Ten drugi doktor Gilmer). Choć ciężko w to uwierzyć, zbieżność nazwisk autora i bohatera książki jest zupełnie przypadkowa. Jakiego przypadku trzeba było, żeby dobiegający czterdziestki Benjamin Gilmer objął swoją pierwszą przychodnię jako samodzielnie praktykujący lekarz rodzinny w niewielkim miasteczku w Karolinie Północnej akurat po Vinsie Gilmerze? Co się przydarzyło twórcy przychodni, że z osoby, która kupowała hurtowo żywołapki, żeby wyłapać i wypuścić myszy, stał się pewnej czerwcowej nocy człowiekiem zdolnym odebrać życie własnemu ojcu w wyjątkowo brutalny sposób? Gdyby nie niezwykła zbieżność nazwisk, być może pytanie to nie dręczyłoby jego następcy w aż takim stopniu. A może nie miała ona decydującego znaczenia, bo tego, kim drugi (a chronologicznie pierwszy) Gilmer był dla swoich pacjentów, nie dałoby się wymazać. Był zbyt uczynny, za bardzo bezwarunkowo oddany swojej profesji. Pacjenci, współpracownicy (i zarazem wieloletni przyjaciele) nie potrafili pogodzić swojej wiedzy o nim z jego nagłym, niewytłumaczalnym czynem.
Tak czy owak, duch poprzedniego doktora Gilmera nadal unosił się w każdym zakątku przychodni. Zatem nowy doktor Gilmer najpierw słuchał, potem wypytywał, a w końcu spotkał się ze swoim poprzednikiem. To zdarzenie stało się początkiem niezwykłej przyjaźni i walki o udowodnienie systemowi, że mózg Vince’a Gilmera, zgodnie z jego wyjaśnieniami składanymi konsekwentnie od samego początku, nie działał prawidłowo. Jest to zatem opowieść o zbrodni, przypadku, poszukiwaniu diagnozy, a zarazem dramatyczny akt oskarżenia amerykańskiego systemu prawnego, który chorych ludzi bezrefleksyjnie umieszcza więzieniach, nie zapewniając im nie tylko uczciwego procesu ani oceny zdolności do ponoszenia odpowiedzialności karnej, ale również dostępu do niezbędnych leków i opieki psychiatrycznej. Najłatwiej każdego wrzucić do wora z etykietką „symulant”. Jest to zatem historia amerykańska na wskroś, ale nie mająca nic wspólnego z mitem amerykańskiego snu. To wieloletni koszmar z zupełnie nieoczekiwanym zakończeniem. Troszkę dydaktycznie się robi pod koniec, ale biorąc pod uwagę okoliczności i cele powstania tej książki, nie mam o to do autora żadnych pretensji. Warto przeczytać.
