Być może ktoś jeszcze pamięta, że poprzednią część z cyklu o detektywie z amputowaną nogą i jego sekretarce ze skomplikowaną przeszłością, czyli Żniwa zła, oceniłam najlepiej z trzech dotychczasowych, choć jednocześnie nie polemizowałam z powszechną opinią, że miała najsłabszą intrygę kryminalną. Bo było to faktem, gdyby Strike spojrzał na sprawę z odpowiedniego dystansu, rozwiązałby ją o wiele wcześniej.
Nic jednak (może poza analogicznym spadkiem poziomu pomiędzy czwartym a piątym tomem Harry’ego Pottera, którego pierwsze cztery tomy także ukazywały się rok po roku, a na Zakon Feniksa przyszło poczekać 3 lata – i okazał się przeładowany pustosłowiem) nie przygotowało mnie na katorgę, jaką była lektura w oryginale 660 stron Lethal White. Rzuciłam się na tom w dniu premiery i z miejsca wpadłam na to, za czym, mówiąc łagodnie, nie przepadam, ale czego po finale Żniw należało się spodziewać. Czyli dalszy ciąg ślubu Robin i Matthew. W rozwlekłym prologu nowożeńcy prawie że się rozstają, a detektywi przeżywają Znaczący Moment Na Schodach. Bez jakichkolwiek dalszych konsekwencji, bo w końcu ślub kosztował masę pieniędzy i trzeba uszanować gości. Potem Robin już, już, ma się rozstać z mężem, ale akurat, jakże dogodnie, pada on w czasie podroży poślubnej ofiarą przypadkowej, acz groźnie wyglądającej infekcji. Tak mija rok – szczęśliwie poza kadrem, bo już w prologu odchodziło takie emocjonalne przedszkole, że czułam się prawie jak inżynier Mamoń na polskim filmie. Ale nie wyszłam (nie przerwałam lektury), która zajęła mi łącznie 19 dni. I żałuję poświęconego jej czasu. Mogłam w tym czasie, z trudem wygospodarowywanym, czytać zdecydowanie lepszą literaturę, nawet jeśli tylko rozrywkową. Na pewno tak bym się nie wynudziła i nie czuła się finalnie tak bardzo wystrychnięta na dudka.
Zaczyna się akcja (ha, ha, w tej książce do połowy praktycznie nic się nie dzieje, a i potem poza jednym trupem niewiele więcej) naprawdę ciekawie, gdyż do biura Cormorana wpada bez zapowiedzi bardzo pobudzony młodzieniec i zaczyna bełkotać coś bez ładu i składu o dzieciobójstwie sprzed lat, którego był świadkiem. Jest to, trzeba przyznać, intrygujące. Tajemniczy Billy, słysząc, że tymczasowa zastępczyni Robin wzywa policję, znika jednak jak kamfora i dużo wody upłynie, nim znowu go na kartach Zabójczej Bieli zobaczymy. A w tej mętnej wodzie politycznych spisków zatonie cały entuzjazm znudzonego czytelnika. Klientem agencji zostaje bowiem ostatecznie minister handlu, który jest szantażowany. A choć podejrzewa, przez kogo, nie chce wyjawić, czym. Chowa się za ogólnikami, mówiąc, że nie popełnił żadnego przestępstwa. Ale być może istnieją zdjęcia, które zdolne są zakończyć polityczną karierę ministra. A to twardy zawodnik, podniósł się z wielu wizerunkowych ciosów – skandalicznego rozwodu oraz śmiertelnego wypadku, który jego syn, Rafael, spowodował pod wpływem alkoholu i narkotyków. Teraz jednak minister się boi. Robin, by znaleźć haki na przeciwników i potencjalnych szantażystów klienta, zatrudnia się jako Venetia Hall w jego biurze w Izbie Gmin.
W tle rozpada się relacja Robin z Matthew, a także najnowszy związek Strike’a, który oczywiście ma nową, sympatyczną, zabawną partnerkę, Lorelei, właścicielkę sklepu z odzieżą. Ta, choć początkowo zgodziła się na związek bez zobowiązań, po niemal roku się zaangażowała. A żądanie czegoś więcej działa na Cormorana jak płachta na byka. Coraz mniej go lubię, szczerze mówiąc. A Rowling/Galbraith stracił/a chyba dryg do opisywania wątków obyczajowych, bo wychodzi jej w tej sferze irytująca dziecinada i nic ponadto. Wolanie kukułki miało obnażyć mroczne sekrety świata mody, Jedwabnik zaprosił nas za kulisy pracy wydawców, a Żniwa zła pozwoliły nam prześledzić dawne śledztwa Strike’a. Tym razem Galbraith chciał wziąć pod lupę zepsucie politykującej arystokracji, ale wyszło to słabiej niż średnio, głównie z powodu źle skomponowanej, rozwlekłej intrygi i ostatecznie rozczarowujących, podobnych kapiszonom rozwiązań. Wszystko się składa, ale jest wysilone, przerysowane, nieprawdziwe, nużące i kompletnie czytelnika nie obchodzi. Powiedzieć, że nie polecam, to mało. Trzymajcie się z daleka.