Cel uświęca środki (Joe Abercrombie, Diabły)

Czekałam na Diabły od ich pierwszej zapowiedzi, czyli pewnie jakieś trzy lata. Jednocześnie martwiłam się, czy Abercrombie potrafi wyjść z kolein Pierwszego Prawa i napisać coś realnie świeżego. Trochę już bowiem w moim odczuciu zaczynał gonić w piętkę i stawać się wtórny w swojej drugiej trylogii z uniwersum Pierwszego Prawa, czyli Epoce obłędu.
Udowodnił, że potrafi się uwolnić z oków przyzwyczajenia, co wcale nie było sprawą oczywistą. Diabły są nowym otwarciem, szybszym, bardziej dynamicznym, z mocniejszym akcentem na czarny humor. Fabuła jest nieco przewidywalna, ale pewnie w kolejnych tomach jeszcze się rozkręci. Za to drużyna Diabłów – znakomita.
Powieść jest monumentalna i pewnie lekkie przycięcie redaktorskimi nożycami (zwłaszcza dosyć powtarzalnych żartów) by jej nie zaszkodziło. Niemniej, nie sposób zarzucić autorowi fabularnych dłużyzn, które były cechą charakterystyczną jego debiutu, czyli Ostrza. Tu dzieje się czasem aż za dużo i zbyt szybko, przez co nie zostaje wystarczająco dużo miejsca na zarysowanie charakterów postaci i opisanie rozwoju relacji między nimi.
Zostajemy wrzuceni w świat będący jakimś wariantem średniowiecznej Europy, z odmiennościami w zakresie geografii (jest np. Troja czy Atlantyda), religii (miejsce Chrystusa ginącego na krzyżu zajęła Zbawicielka umęczona na kole/obręczy, zależy, którą stronę schizmy pytać, a jej kapłankami są kobiety, naturalną konsekwencją tego faktu jest papieżyca zamiast papieża) czy ras (zamiast poddanych chana cywilizacji wiernych zagrażają elfy – wiadomo, wszystko, co złe, przez elfów oraz wozaków). Rzecz jasna, mamy również magię, w tym czarną, a jednym z członków drużyny jest nekromanta.
W historii inwazja barbarzyńskich elfów została już odparta, jednak przepowiednie nie pozostawiają wątpliwości, że najeźdźcy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa.
W Świętym Mieście, w Niebiańskim Pałacu, brat Diaz w dzień świętego Elfryka dostępuje zaszczytu audiencji przed obliczem kardynały ważniejszej być może od samej papieżycy. Liczy na niesamowity awans i objęcie intratnego beneficjum, ale nie jest w stanie sobie wyobrazić, co go czeka.
Zostaje mianowany prałatem Kaplicy Świętej Konieczności i wysłany w polityczną misję najwyższej wagi wraz z grupą podwładnych, których religijność budzi, łagodnie mówiąc, poważne wątpliwości. Przyjdzie im stawić czoła przeszkodom o wiele groźniejszym, niż biblioteczny kurz – najgorsza niedogodność, z jaką brat Diaz zmagał się w życiu klasztornym.
Mimo wspomnianych wyżej drobnych wad Diabły były dla mnie źródłem znakomitej rozrywki. Zatem z radością gorąco je Wam polecam. Wydało Wydawnictwo Mag, a tłumaczył nieoceniony Wojciech Szypuła.