Bilans czytelniczy 2024

Przeczytanych: 96. Zagranicznych: 77. Polskich: 19. Jeśli chodzi o rozkład gatunkowy, to 14 non-fiction19 pozycji fantastycznych (coraz trudniej mi znaleźć w fantastyce coś dla siebie, martwi mnie to), 33 kryminały/thrillery21 powieści obyczajowe, a reszta (9) to różne takie trudne do jednoznacznego skategoryzowania pozycje (historyczne, zbiory opowiadań, rzeczy z pogranicza). Tradycyjnie było dramatycznie źle, jeżeli chodzi o liczbę postów opublikowanych na blogu. Było ich w 2024 roku tylko 9, czyli mniej niż jeden na miesiąc. Z czego większość wrzuciłam w grudniu, przygotowując grunt pod ten wpis. Ale jestem bardzo zadowolona z tego, że na FP na Facebooku od udało mi się – czasem z pewnym poślizgiem – napisać co najmniej po kilka zdań o wszystkich przeczytanych tytułach. Po treści bieżące zapraszam tam. Założyłam w zeszłym roku profil na Goodreads, więc wykorzystuję krótkie wrażeniowe notki pisane bezpośrednio po lekturze jako bazę dla późniejszych postów na FB.

NAJLEPSZA PRZECZYTANA KSIĄŻKA

1) Anna Kańtoch Czeluść – to, jak bardzo mainstreamowa krytyka nawet nie spróbowała zrozumieć nowej fantastycznej powieści Kańtoch wydanej przez Powergraph, jest znamienne. Zarówno prowadząca spotkanie premierowe w Warszawie Aleksandra Pakieła, jak i autorka tekstu w Książkach Izabela Adamczewska, radośnie uznały, że powieść nie ma sensu, ale to nic nie szkodzi, bo liczy się przeżycie, a siła tkwi w niejasności. Zapraszam do tekstu, w którym wyjaśniam, jak to z moją książką roku jest i dlaczego wystarczy czytać z uwagą, a wszystko będzie jasne.

2) Mike R. Carey  Pandora – kolejna powieść z tegorocznego podium, której siła tkwi w oryginalnej konstrukcji. I kolejna z rozmysłem spozycjonowana marketingowo jako thriller, którym bez wątpienia nie jest. Więcej tutaj.

3) Deesha Philyaw  Sekretne życie pobożnych kobiet błyskotliwy debiutancki zbiór opowiadań, o którym poczytacie tu

NAJGORSZA PRZECZYTANA KSIĄŻKA

W tym roku brak książek nieukończonych i tylko jedna 1. Korona dla:

1) Wojciech Chmielarz Zbędni – uzasadnienie jest tu.

2) Jacqueline Harpman  Ja, która nie poznałam mężczyzn  –  o tym, dlaczego mi nie po drodze z belgijską klasyczką, szerzej tu.

3) Bartosz Sadulski Szesnaście na Bourbon – kolejna bolesna nauczka, że nie warto łapać się na marketingowy lep.

NAJWIĘKSZE POZYTYWNE ZASKOCZENIE

Sequoia Nagamatsu Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach – Bardzo przyjemne zaskoczenie. Zbiór opowiadań SF bliskiego zasięgu opisujących globalną pandemię zarazy arktycznej. Odkrycie i przypadkowe uwolnienie wirusa, pierwszą fazę masowych zgonów, poszukiwania leku, próbę odbudowy życia społeczeństw po jego wynalezieniu. Każdy tekst ma innego narratora, przedstawia inny aspekt zjawiska. Drugoplanowi bohaterowie migrują do kolejnych opowiadań. Dużo o żałobie, samotności i miłości, ale bez tandety i ckliwego sentymentalizmu (zdarzają się minimalne wyjątki, ale do zniesienia). Polecam! Tłumaczyła Agnieszka Walulik. Ciekawe, czy to ominie fantastyczną bańkę, jako że wyszło w wydawnictwie niekojarzonym z gatunkiem, czyli Wydawnictwo Literackie. Swoją drogą, jak zwykle w takich sytuacjach, rozczulają mnie starania marketingu, by ominąć „złowrogie słowo na F”. „Hipnotyzująca wizja przyszłości, która zachwyci nie tylko fanów Atlasu chmur czy Stacji Jedenastej, ale też wszystkich, którzy cenią świetną literaturę”. Ponieważ jest to po prostu SF, odpadła ulubiona w takich sytuacjach etykietka „realizmu magicznego”. Nie ukrywam, bawi mnie to. Tłumaczyła Agnieszka Walulik.

NAJWIĘKSZE NEGATYWNE ZASKOCZENIE

Katherine Arden Przekleństwo zapomnienia – Duże rozczarowanie, tym większe, że kompletnie niespodziewane. Byłabym pewnie mniej surowa w ocenie, ale na tle znakomitej Trylogii Zimowej Nocy to po prostu męczący, niemal w 100% przewidywalny snuj i rozczarowujący kapiszon. A w dodatku tłumaczenie kanciaste, redaktor chyba wziął wynagrodzenie za nic (można się np. dowiedzieć, że szpital na kogoś patrzy). Pomysł prosty (siostra pielęgniarka jedzie ratować z rąk diabła brata w czasie I WŚ, oczywiście na froncie), wykonanie rozwlekłe i bez błysku. Wcale nie byłam zaskoczona, że autorka wspominała w posłowiu o pisaniu tego tekstu przez wiele lat i momentach zwątpienia, czy w ogóle on powstanie. Czasem, kiedy materia stawia opór, należy dać jej spokój. Tłumaczyła Katarzyna Bieńkowska.

 ODKRYCIE ROKU

C.J. Sansom  Cykl o Matthew Shardlake’u – na razie przeczytałam trzy pierwsze tomy cyklu o garbatym prawniku osadzone w Londynie za czasów Henryka VIII, czyli Komisarza, Alchemika i Rebelię, ale na nich z pewnością się nie skończy, bo są to znakomite historyczne kryminały, z dużym akcentem na tło społeczno-obyczajowe, wątki polityczne i religijne. Czyli to, co najbardziej lubię. Ubolewam, że śmierć autora zakończyła definitywnie tę historię.

 ULUBIONY NOWY BOHATER

Matthew Shardlake z cyklu kryminałów C.J. Sansoma – garbaty, inteligentny, lekceważony, zakompleksiony, samotny i spragniony miłości oraz uznania tak bardzo, że mimo ogromu swego intelektu miewa klapki na oczach. Czego tu nie kochać?

  KSIĄŻKA Z NAJBARDZIEJ SKOPANYM ZAKOŃCZENIEM (A NAWET CAŁĄ FABUŁĄ)

Mick Herron  – Slough House. Kontynuuję czytanie o podopiecznych Jacksona Lamba w oryginale, ponieważ Wydawnictwo Insignis zacięło się dosyć dawno na piątym tomie. I co wam powiem, to wam powiem, ale wam (z bólem fanowskiego serca) powiem. Już szósty tom (Joe Country) wydawał się słabszy od poprzednich i dosyć naciągany fabularnie. A z tym jest jeszcze gorzej. Dziwnym trafem spadek poziomu serii zbiegł się ze sprzedażą praw do ekranizacji, no bo wiadomo, trzeba by było być niespełna rozumu, żeby zarżnąć swoją bandę kulawych koni, nim przemieniły się w kury znoszące złote jajka. W zamian za to będą teraz krążyć po własnych śladach, aż same padną, Ale nie uprzedzajmy faktów.

A fakt są takie, że choć Herron stara się kluczyć, już mając prolog za sobą i znając tytuł, nawet Roddy Ho domyśliłby się, co będzie główną osią fabularną tej odsłony. Tymczasem wszyscy poza Lambem (który trochę za szybko, jak na mój gust, ewoluuje autorowi w kierunku absurdalnej wszechmocy) potrzebują na to ponad połowy powieści. Zatem jest dosyć przewidywalnie, jest mocno powtarzalnie, a dodatkowo wyłącznie na potrzeby fabuły mamy uwierzyć, że Diana Taverner zachowałaby się dla krótkoterminowych korzyści jak zaślepiona idiotka. Jest to kamień węgielny całej historii i zarazem rzecz tak sprzeczna z jej dotychczasowym charakterem, że to po prostu przykre. Jakby wymienionych rozczarowań było mało, powieść kończy cliffhanger o rozmiarach Wielkiego Kanionu. Tym samym seria traci kolejną ważną zaletę, jaką było zamykanie każdej opowiadanej historii w ramach jednego tomu. W dodatku nawet w następnym tomie zawieszony wątek się nie wyjaśnia, a to już galaktyczne chamstwo wobec czytelnika.

Tradycyjnie już zapraszam do własnych typowań.