Teodor White

Nie dałam rady skończyć wczoraj, bo zrobiła się pierwsza w nocy, więc ostatnie 10% Gniewu doczytałam dzisiaj rano, spodziewając się, że będą kryły jakieś niespodzianki, wbrew temu, co się wydawało. Prognoza okazała się trafna, co więcej, autor zdołał zaskoczyć mnie pozytywnie (zakończenia były do tej pory jego piętą Achillesową). Idealnie może nie było, ale o wiele lepiej, niż zakładałam, odkładając czytnik w sobotę wieczorem.
A trzeba uczciwie powiedzieć, że w intrydze Gniewu, finalnego tomu o prokuratorze Szackim, można się było wyłożyć w wyjątkowo wielu miejscach. Poczynając od samego głównego wątku, którym jest temat przemocy domowej, przerobiony przez literaturę i film na wszystkie strony, tak że trudno zaproponować zarazem świeże i wiarygodne podejście do tematu.
A jednak Miłoszewskiemu się to udaje. W sporej części dlatego, że pozostaje wierny swojej zasadzie, by jego protagonista nie był idealnym rycerzem sprawiedliwości na białym koniu, ale prawdziwym człowiekiem. Takim, którego głównym grzechem jest tytułowy gniew, ale który ma też na sumieniu inne, pozornie drobniejsze, przewiny. Na przykład, jak się okazuje, posiada bardzo patriarchalny, by nie powiedzieć szowinistyczny, światopogląd. Kompletnie nie radzi sobie w relacjach z dorastającą, obecnie szesnastoletnią, córką. Dlatego nie ma luksusu stania z boku i gardzenia sprawcami z wyżyn swojej spiżowej moralności. Dlatego trafi tam, gdzie widzimy go w otwierającej powieść sekwencji. I niczego nie będzie żałował.
Dzięki temu, że wszystko, co staje się motorem jego obecnych poczynań, było w Szackim od zawsze, ostateczny efekt wypada wiarygodnie, a nie jak sztucznie wyrafinowana konstrukcja obliczona na to, by ręce czytelnika same składały się do oklasków. W warstwie problemowej tekst jest tak prawdziwy, że nie klaskać, a płakać się chce, skłania nie do aplauzu, a do smutnej refleksji. O bezradności wymiaru sprawiedliwości, błędach systemowych, społecznej znieczulicy.
Jednocześnie jest to jednak bardzo wciągający kryminał, z wyrafinowanym, ale nieprzedobrzonym modus operandi, którego elementy odsłaniane są stopniowo, z dużym wyczuciem dramatycznym, a  jedynie jego niewielka część, i to stosunkowo późno, jest możliwa do rozszyfrowania z wyprzedzeniem. Nawet motyw sprawcy, choć równie "zużyty", co sam temat, wypada przekonująco. Jeśli zdarzają się fałszywe nuty, to zostają – w większości – zniwelowane w końcowych partiach tekstu.
Pod każdym względem to najbardziej udana odsłona opowieści o prokuratorze (choć, koniec końców, rozwiązanie zagadki jest jednak leciutko – w porównaniu do poprzednich tomów cyklu – naciągane). I bardzo dobrze, że ostatnia, bo Szacki dociera tu do punktu, poza którym nie ma już nic do opowiedzenia. A przynajmniej nie w formie kryminalnej intrygi. Za to otwarte zakończenie zostaje w głowie w formie wielkiego, drażniącego znaku zapytania.
Na zakończenie powiem tylko tyle, że patrząc na progres autora na wszystkich polach w ramach cyklu, bardzo bym żałowała, gdyby jego decyzja o porzuceniu gatunku okazała się rzeczywiście ostateczna. Zygmunt Miłoszewski jest bowiem najlepszym polskim autorem kryminałów.

Dodaj komentarz