Ostatnie śledztwo Leocharesa

Miałam bardzo udany wyjazd, m.in. byłam na niesamowitym koncercie Zaz w krakowskiej Tauron Arenie, ale wczoraj trzeba już było wrócić…
Troszeczkę achronologicznie, ale za to w miarę na świeżo, opowiem wam zatem o wynikach mojego dochodzenia w sprawie nagrodzonej tegorocznym Wielkim Kalibrem powieści Jakuba Szamałka Czytanie z kości.
Jest to co prawda trzeci tom cyklu, ale można się z nim zapoznać bez czytania poprzednich, tak jak ja, za co autorowi należy się pierwszy plus.
Drugi – za czas i miejsce akcji. Etruskie miasto Veii, 421 rok p.n.e. Szamałek pisze o starożytności realistycznie i ciekawie, zwraca uwagę na detale codzienności odbiegające od kształtowanych przez sztukę wysoką  powszechnych wyobrażeń. Zarazem wszystkie te ciekawostki udaje mu się wpleść w tekst zgrabnie, bez serwowania nużących wykładów i samozachwytu własną erudycją w stylu Krajewskiego. A także, co równie ważne, bez popadania w tani dydaktyzm.
Złotnik z zawodu wyuczonego i detektyw z zamiłowania, Leochares, wylądował w niezłym bagnie finansowym i prywatnym. Z radością przyjął więc zlecenie wyjaśnienia okoliczności zabójstwa etruskiego władcy, któremu poderżnięto gardło w jego własnej łaźni, a więc tam, gdzie w teorii powinien czuć się najbezpieczniej. Jest to rozwiązanie o tyle ciekawe, że Leochares, Grek, w trakcie realizacji zadania odkrywa wraz z czytelnikiem cywilizację Etrusków, konfrontując zaskakującą pod wieloma względami (np. praktyczne równouprawnienie kobiet – wg bohatera straszliwy skandal!) rzeczywistość z własnymi wyobrażeniami, ukształtowanymi na podstawie krążących pogłosek. Powiem tyle, że Etruskowie nie mieli dobrego PR. A nawet makabrycznie wprost kiepski.
Trzecim plusem jest styl – może nie jakoś szczególnie wyróżniający się indywidualizmem czy zachwycający, ale sprawny i nieprzeszkadzający w lekturze, z odpowiednią dozą humoru i ironii. Leochares jest zgorzkniałym cynikiem, pozbawionym jakichkolwiek złudzeń, samokrytycznym nie tylko wobec innych ludzi i otaczającego go świata, ale także, a może przede wszystkim, wobec siebie samego i własnych wątpliwych osiągnięć. Dzięki temu mimo wszystkich wad protagonisty łatwo go polubić i przyjemnie mu się towarzyszy.
Jest  jeden minus, może nie decydujący, ale jednak w przypadku kryminału dość poważny. A jest nim, niestety, konstrukcja intrygi, prosta niczym konstrukcja cepa. Tożsamość zabójcy dla czytelnika choćby minimalnie obytego z gatunkiem staje się oczywista bardzo szybko, a mające ją jakoby zamaskować zabiegi Jakuba Szamałka (łącznie z dodaniem całego wątku współczesnego) służą chyba raczej rozbudowaniu historii i portretów bohaterów niż faktycznemu kamuflażowi sprawcy. Niewątpliwie zagadka kryminalna interesowała autora w ostatniej kolejności. Mnie to aż tak bardzo, po uwzględnieniu innych, wspomnianych wyżej, walorów tekstu, nie przeszkadzało. Powieść jest mimo wszystko niezłą, wciągającą lekturą, można jej poświęcić dwa popołudnia bez ryzyka, a nawet z niejaką przyjemnością. Nagroda Wielkiego Kalibru może jednak zbudować pewne oczekiwania względem kryminalnej warstwy utworu, a te, niestety, pozostaną niezaspokojone.

Dodaj komentarz